środa, 17 grudnia 2014

Rozdział X

Duff:

Wild Is The Wind - Bon Jovi

Siedzieliśmy bezczynnie. Mniej więcej tak, jak przez ostatnie kilka dni. Mówię kilka, bo sam nie umiem określić ile ich dokładnie było. Cztery, a może dziesięć? Mniejsza z tym. Ważne jest to, że były to dni bez dziewczyn. Jeżeli byśmy ich nie poznali, pewnie nadal były by to dni pełne zabawy. Z alkoholem, narkotykami, panienkami, ale za to bez umiaru. W tej sytuacji jednak - kiedy już je znaliśmy, kiedy były nam tak bliskie - były to dni bez życia. Nasza marna egzystencja ograniczała się wtedy do wstawania w południe, po południowego picia siedząc w salonie, wieczornego picia, zazwyczaj z większą liczbą osób i chodzenia spać tak koło 3:00. Co dziwne, brak dziewczyn nie trafił jedynie w nas, ale i odbił się on na pozostałych chłopakach. Axl był mniej nerwowy, jak by przez te wszystkie dni bez Michelle i Emily ktoś podawał mu leki uspakajające, Izzy , jak na jego standardy, często przebywał w Hell'u, zaś Adler był jakiś mało gadatliwy.
Jak już wspominałem, siedzieliśmy bezczynnie, wpatrzeni ślepo w ekran telewizora, kiedy nagle Steven wybuchnął.
- Nie możecie tak dłużej!
- Co kurwa?! Odwal się od nas! Nie robimy nic więcej niż ty! - nie do końca zajarzyłem, o co mu chodzi.
- No właśnie! Dziewczyn nie ma z nami już tyle dni, a wy nic z tym nie robicie! - zawarczał.
- I co z związku z tym? Mamy wpaść im na chatę i zrobić rozróbę?!
- Brawo, zaczynasz łapać.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl, brzmiała ona mniej więcej tak: "Duff, idioto! Czemu nie wpadłeś na to wcześniej?!".
- Masz rację. Przecież oni nie mogą tak dziewczyn trzymać, są pełnoletnie i.. i w ogóle! - zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, bo entuzjazm nie pozwalał mi usiedzieć na miejscu. - Slash, słyszysz? To przecież wyjebany pomysł!
Slash przez chwilę nie reagował, zapewne próbował przetrawić ten pomysł, na co nie do końca pozwalała spora ilość środków odużających, jakie w sobie miał. Już po chwili jednak podniósł głowę i chociaż przez burzę loków nie dostrzegłem jego oczu, zadziorny uśmiech mówił sam za siebie.

***

Po jakiś 15 minutach byliśmy gotowi. Wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę dzielnicy, w której mieszkały dziewczyny. Po drodze poczułem jednak, że coś było nie tak. Wkoło pełno trzymających się za ręce par, dziewczyny niosły bukiety kwiatów, albo czekoladki w pudełku w kształcie serca, a w witrynach praktycznie wszystkich sklepów było tak różowo, że aż nie dobrze się robiło. Slashu chyba też to dostrzegł.
- Ej, który dzisiaj jest?
- Nie wiem. 12 luty?
- Kurwa, już chyba 14! To by wyjaśniało to wszystko! No tak, dzisiaj są kurwa walentynki!
- Nienawidzę tego święta. - Powiedziałem, szukając po kieszeniach paczki fajek.
- Ja też, ale dziewczyny lubią takie rzeczy. Może byśmy im jakiegoś kwiatka kupili?
- Hhahaahahah, Slashu, dobre! Kupować badyla? Hahahaha... - kiedy spojrzałem na mojego towarzysza dotarło do mnie jednak, że mówi on bardzo na poważnie. - W sumie, czemu nie. Dziewczyny na ogół takie rzeczy lubią. - po czym powstrzymałem się, przed zapaleniem papierosa, na rzecz wejścia do pierwszej napotkanej kwiaciarni.
Wnętrze typowe: pełno kwiatów, których zapach aż mdlił, do tego nie obyło się bez walentynkowych dekoracji.
- W czym mogę Wam pomóc? - zapytała niska, siwa staruszka. Widać było, że widok dwóch takich gości, jak ja i Slash trochę zbił ją z tropu.
- Jakiegoś ładnego kwiatka, dla dziewczyny. - Powiedziałem.
- I dla mnie też... jakiegoś badyla. - dodał Slash.
Pani, która przedstawiła nam się jako Stephanie Jacobs, zadawała wiele pytań. "Jakie wasze dziewczyny lubią kolory?", " Ile mają lat?", "A jak mają na imię?", "Czy są raczej skromne?", "A czym wy się zajmujecie?". Normalnie pewnie te pytania by mnie ostro wkurzyły, jednak Pani Jacobs, ze swoim szczerym uśmiechem i pasją, jaką wkłada w każdy kwiat mi na to nie pozwalała. Coś mi mówiło, że ta jej na pierwszy rzut oka ciekawość, była tak na prawdę tylko drogą do tego, aby wybrać najlepszy kwiat. Wiem, wydaje się to dziwne. Nie wnikam z resztą, na ile zdrowa psychicznie była kwiaciarka, jednak każdy ma swoje zboczenia, nie?
Kiedy już cały ten proces dobiegł końca wyszliśmy, grzecznie żegnając się z Stephanie. Ja trzymałem w ręce trzy tulipany, Slash pojedynczą różę, na długiej łodydze. Wszystkie kwiaty oczywiście czerwone - miały symbolizować miłość. Dla Michelle tulipany, bo jest ona delikatną wbrew wszystkiemu dziewczyną, dla Emily róża, która na pierwszy plan prócz piękna wysuwa kolce.

Pozostała część drogi upłynęła w milczeniu. Ja zapaliłem papierosa, Slash coś nieco odmiennego. Zanim się zorientowaliśmy, nadszedł czas na rozstanie.
- No, stary... powodzenia. - Powiedział Slash.
- I Tobie. - odpowiedziałem, po czym poszedłem w drugą stronę.

Emily:

Serial Killer - Slash's Snakepit


Od kilku dni siedziałam spokojnie w domu. Od tamtego feralnego wieczoru odeszła mi ochota na wszystko. Na jakiekolwiek wybryki. Zanim wtedy dotarłam do domu planowałam już, jak z niego uciec. Jednak kiedy już się w nim znalazłam, po tym jak pożegnałam się ze Slashem, nie miałam ochoty na nic. No i od tamtego czasu grzecznie siedzę na dupie. No, pomijając kilka butelek wina, jakie zdążyłam obalić, było faktycznie grzecznie. Z Michelle się widziałam jedynie w szkole. Wiecznie zajęta zaraz po zajęciach wracała do domu.
Tego dnia na dworze było pogoda idealna. Nie za zimno, nie za ciepło. Po prostu żyć, nie umierać. Ja jednak wolałam umierać. Umierałam powoli, w pokoju z zasłoniętymi zasłonami. Umierałam z gitarą w ręce, próbując już od godziny wybrzdąkać jakąś choć trochę niesfałszowaną melodię. Miałam już dość, kiedy nagle usłyszałam stuknięcie w okno. Nie przejęłam się tym, zwalając na to, że jedynie mi się wydawało. Po chwili jednak usłyszałam to znowu. Ostro wkurwiona podeszłam do okna, rozsunęłam zasłony i myśląc, że to cholerne dzieciaki sąsiada wydarłam się:
- Spieprzajcie gnojki, bo za chwilę tatusiek wam nie pomoże! - ahh... to oślepiające słońce.
- To już groźny karalne, skarbie! - doszedł mnie z dołu Jego niski, seksowny głos.
- Slash! To na prawdę ty?! - słońce nadal nie pozwoliło by widzieć na oczy.
- Tak księżniczko, to ja. A teraz proszę się, odejdź od okna, bo twój królewicz chce do Ciebie wejść - jak poprosił, tak zrobiłam. Odsunęłam się od okna, żeby już po chwili zobaczyć Slasha stojącego na przeciw mnie.
- Sadziłem, że wspięcie się pójdzie mi trochę dłużej - powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie rozkosznie. Nie umiejąc się dłużej powstrzymać wpiłam się namiętnie w jego usta.
- Matko Boska, chyba częściej powinienem wchodzić do Ciebie tym wejściem, jeżeli za każdym razem mam mieć takie przywitanie. - uśmiechnął się, po czym zza pleców wyjął najpiękniejszą różę, jaką kiedykolwiek widziałam. - Proszę, to dla Ciebie. Z okazji walentynek. - po raz kolejny otrzymał ode mnie buziaka, tym razem w policzek.
- Dzię.. - zanim zdążyłam dokończyć do pokoju wparował ojciec, a zaraz za nim mama.
- Co tu się wyrabia?! Co ty tu Saul robisz! Wypad stąd, bo zadzwonię na policje!
- Dobrze tato. Wyrzuć go, jednak ostrzegam, że ja pójdę z nim! - wybuchłam. Pierwszy raz, od kilku ostatnich dni, które zmarnowałam na tępe wpatrywanie się w ścianę.
- Nie ma mow.. - tym razem to mój ojciec nie skończył.
- George, ty wiesz, że z naszą córką nie ma sensu się kłócić. Pozwól jej wrócić... - cieszyłam się, że stanęła po mojej stronie, zaniepokoiłam się jednak tym, że przez tę całą sytuację nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Cały czas wzrokiem uciekała wszędzie, byleby na mnie nie popatrzeć.
- Ale Elizabeth, tak nie można. Nie możemy więcej ustępować.
- Ustępowaliśmy przez całe jej życie, zmiana postępowania teraz, nic nie pomoże. - Okej, przyznam. Zabolało.
Ojciec już na to nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, a za nim mama. Nie tego się spodziewała. Owszem, cieszyłam się, że pozwolili mi wrócić, jednak sądziłam, że bardziej się tym przejmą. A oni? Nic...
- To jak skarbie, idziemy? - Slash jak zawsze poprawił mi humor swoim uśmiechem. Postanowiłam, że zamartwianie się zachowaniem rodziców zostawię na później, teraz musiałam nacieszyć się moim chłopakiem. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nawet rzeczy nie musiałam zabierać, bo wszystko zostało w Hell'u.
- Do zobaczenia! - rzuciłam na odchodne, z cichą nadzieją, że może jednak zamkną mi drzwi przed nosem i nie pozwolą wyjść.
- Pa Skarbie - odpowiedzieli chórem. Tata schowany za gazetą, zaś mama puściła mi krótki, serdeczny, pełen miłości, a zarazem smutku uśmiech. Nie powiem, poprawiło mi to humor. Wszystko wróciło do normy. Po prostu tak musi być.
I wyszliśmy.

Michelle:

Promises - Megadeth

W przeciwieństwie do Emily ja dawałam przez te dni radę. To znaczy, udawałam, że daję radę. Wykonywałam codzienne czynności, pomagałam rodzicom: znowu byłam idealną córką. Jednak to wszystko było bardzo mechaniczne. Ręce wykonywały pracę, ale umysł był jak by gdzie indziej. Nie raz zdarzyło się, że umyte naczynia kładłam do lodówki, a świeżo wyprane rzeczy zamiast włożyć do suszarki składałam na stertę z rzeczami do prasowania. Dwa razy omal nie spaliłam mieszkania, raz przy prasowaniu, drugi przy próbie ugotowania obiadu. Rodzice to wszystko widzieli i doskonale wiedzieli, że coś jest nie tak. Oni woleli jednak trwać przy swojej zakłamanej wersji tamtego wieczoru. A ja nadal ciągnęłam moją marną egzystencję, a na pytania "czy wszystko okej?" cały czas odpowiadałam to samo: "No pewnie".
Tamtego dnia próbowałam czytać książkę w ogrodzie. Tak, próbowałam to dobre słowo. Trzymałam egzemplarz w dłoniach, patrzyłam nawet na strony, w całości pokryte tekstem, jednak ni jak nie wiedziałam w tym sensu. Słowa nie chciały mi się układać w zdania. Wtedy właśnie usłyszałam, jak ktoś mnie woła. "No pięknie kurwa, teraz jeszcze ześwirowałam. Choroba psychiczna - tylko tego mi brakowało" pomyślałam. Kiedy jednak usłyszałam to jeszcze raz nie miałam złudzeń, że ktoś na prawdę wymawia moje imię. Spojrzałam w stronę furtki i mnie zamurowało. Nie kto inny, a Duff. Stał tam, z tymi swoimi 190 cm wzrostu i bezczelnie się we mnie wlepiał, z tym powalającym uśmiechem. McKagan widocznie zadowolony, a mną targały sprzeczne emocje. Z jednej strony, zaledwie 20 metrów ode mnie, stało moje szczęście, wystarczyło jedynie otworzyć furtkę i... przypomniałam sobie jednak, co mówili rodzice. Siedziałam jak osłupiała i tępo wpatrywałam się w Duffa.
- Skarbie, to ja. Otworzysz? - nie czekając jednak na moją reakcję zgrabnie przeskoczył przez furtkę, po czym podbiegł do mnie, co na jego długich nogach zajęło mu dosłownie sekundę. Kiedy znalazł się już wystarczająco blisko mnie nie pozostało nic innego, jak wstać, mocno go i przytulić i zacząć płakać. Tak, dosłownie taka była moja reakcja. W tamtym momencie wszystko puściło, maska jaką miałam przed poprzednie dni spadła, a ciało wypełniło przyjemne ciepło. Wiedziałam już, że to, co mówili rodzice, było marną mistyfikacją.
- Michelle, kochanie. Co się stało? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - zapytał lekko przerażony Duff.
- Cieszę się właśnie. I to bardzo. Teraz wiem, że to wszystko było kłamstwem. - wyszlochałam, po czym namiętnie pocałowałam Duffa.
- Co było kłamstwem? - spytał, kiedy już odwzajemnił.
- Moi rodzice powiedzieli mi... powiedzieli, że wtedy, co rodzice Em przyjechali, wcale nie broniłeś przed tym, żebym pojechała. Podobno wspomniałeś, że masz to w dupie. W sumie uwierzyłam w to, bo pamiętałam o kłótni. Ale teraz już wiem, że to była nie prawda. - Uśmiechnęłam się przecierając rękawem oczy i po raz kolejny pocałowałam Duffa.
- Coś ty Skarbie. Przecież to była tylko kłótnia. Nie pierwsza i nie ostatnia. Nie pozwolę, żeby takie gówno jak narkotyki coś między nami zepsuło. - Przytulił mnie mocno. - A właśnie, mam coś dla Ciebie. Proszę, to z okazji walentynek. - Wręczył mi trzy tulipany. Wcześniej nawet ich nie dostrzegłam. Były piękne, choć z powodu braku wody trochę uchodziło z nich już życie.
- Piękne są, dziękuję. Hej, romantyku. Porwiesz mnie teraz z powrotem do domu?
- Jeżeli tylko chcesz.- powiedział, po czym objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę furtki, jak gdyby nigdy nic. Już sięgał ręką, aby ją otworzyć, kiedy zatrzymał nas znajomy głos.
- Michelle, kochanie. Gdzie idziesz? - to była mama.
- Jeszcze się pytasz? Wracam do domu. Tam przynajmniej mnie nie okłamują.
- To nie tak jak myślisz. Nie zrobiliśmy tego, dla czystej chęci okłamania Cię, czy nawet dlatego, że nie chcieliśmy, abyś widywała się z Michaelem. Zrobiliśmy to tylko dlatego, aby Cię chronić. Paskudnie się czuję córciu. - widząc jej minę pełną żalu do samej siebie nie mogłam powstrzymać się przed przytuleniem jej, tak też zrobiłam. - Idźcie, ja wyjaśnię to tacie. - szepnęła mi do ucha. Mimo wszystko wiedziałam, że mogę na nią liczyć.

Izzy:

Hotel California - Eagles


Chłopaki przed chwilą wyszli. Wreszcie zrobili coś, aby odzyskać dziewczyny. Swoją drogą zdziwiło mnie to, że na cały ten pomysł wpadł Adler. Kto by się tego po nim spodziewał? No cóż.
Siedzieliśmy teraz w pokoju już tylko w dwójkę: Ja i Axl. Chłopaki pobiegli do dziewczyn, Stevena też gdzieś wcięło. Mnie zaś wzięło na rozmyślanie. Rozmyślanie o Niej. Jej oczy nie dawały mi od jakiegoś czasu spokoju, a uśmiech rozkładał na łopatki. Nigdy czegoś takiego nie czułem, co, powiem szczerze, odrobinę mnie przerażało. Zawsze obiecywałem sobie, że dziewczyna tak mną nie omami, a tu proszę. Obietnice poszły na marne. Może omamienie, to nie do końca dobre słowo, nadal umiałem trzeźwo myśleć, nadal byłem sobą, nie chciałem się dla Niej zmieniać, jednak dość często myśli schodziły na inny tor, niż powinny. Zawsze cieszyłem się, na spotkanie z nią, a kiedy nasz czas razem się kończył, nie umiałem doczekać się kolejnego. Może i dla osób postronnych, nadal byłem tym Stradlinem, którego wszyscy znają, jednak ja czułem pewną zmianę. A wszystko przez Nią.
- Słuchaj Axl. Mam do Ciebie sprawę.
- Noo? - zapytał odpalając przy okazji papierosa.
- Co byś zrobił, gdybyś poznał fajną dziewczynę?
- Hahaha, no jak to co? Przecież wiesz, że bym ją...
- Nie, nie o to chodzi. Nie w takim sensie. Ta dziewczyna byłaby inna od pozostałych. - przerwałem mu, bo wiedziałem co chce powiedzieć i nawet nie chciałem tego usłyszeć.
- Izzy, chyba mi nie powiesz, że się zakochałeś! - Nie odpowiedziałem. - No dobra, jako Axl Rose, powiedziałbym, że to najgorsze bagno, w jakie możesz się pakować, jako twój przyjaciel jednak powiem Ci: idź i rób, co do Ciebie należy. I się pospiesz, bo ktoś Ci ją sprzątnie sprzed nosa, a jak taka cudowna, to chyba była by szkoda, nie? - powiedział zaciągając się dymem.
Nic już nie odpowiedziałem, a wstałem i wyszedłem. Nie wiedziałem do końca, gdzie Ona jest, miałem jedynie przeczucie, gdzie mogę ją znaleźć. Ruszyłem w stronę biblioteki. Dotarłem tam po jakiś 20 minutach, po drodze ustalając w głowie kwestię, jaką jej wygłoszę.
Mojemu wejściu towarzyszył dźwięk dzwonka, zamontowanego przy drzwiach. W jednym momencie wszystkie spojrzenia w bibliotece zwróciły się ku mnie, w tym także Jej.
- Cześć Alice. - wydukałem cicho zdenerwowany.
- Jeffrey! - powiedziała nieco za głośno, jak na bibliotekę.
Uśmiechnąłem się do niej słabo, popatrzyłem głęboko w oczy i ruszyłem z powrotem w stronę wyjścia. Słowa były zbędne, znaliśmy się na tyle dobrze, że Alice doskonale wiedziała, o co mi chodzi. Poszła za mną.
Szliśmy w milczeniu do czasu, wymieniając po drodze co jakiś czas spojrzenia, które zastępowały jakiekolwiek słowa. W końcu dotarliśmy do mniej ruchliwej ulicy. Nie było na niej w sumie żywej duszy. "No, lepszej okazji nie będzie" powtarzałem sobie w myślach.
Przystanąłem na środku chodnika, Alice zrobiła to samo.
- No więc, co chciałeś mi powiedzieć? - popatrzyła na mnie już lekko zbita z tropu.
"Raz kozie śmierć". I ją pocałowałem. Na wpół pewny siebie, na wpół spanikowany.
Pocałunek był jedynym, w który włożyłem tyle uczucia. Traktowałem Alice poważnie i chciałem, żeby to zrozumiała. Nie będąc nigdy w takiej sytuacji odrobinę bałem się go zakończyć, jednak kiedy już do tego doszło, Alice zainicjowała kolejny. Przyznam, że przeżyłem nie mały szok. Na co dzień byłem pewny siebie, lecz cichy, w tamtej chwili nogi mi drżały. Kiedy jednak Alice znowu mnie pocałowała odwzajemniłem już mniej ostrożnie. Objąłem dziewczynę w pasie i przyciągnęłam do siebie, ona zaś zarzuciła mi ręce na szyję.
Moment zakończenia pocałunku nie był jednak momentem końca naszej bliskości. Nadal staliśmy przytuleni, oczywiście w ciszy: wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechy, w końcu jednak przerwałem to milczenie.
- Ulżyło mi, serio. - rozmowny ja.
- Zastanawiałam się, jak długo będziesz się na to zbierał. - no teraz to już totalnie mnie powaliła.
- Na prawdę?! To może chciałabyś...
- Odwiedzić w końcu Twój dom? No pewnie. - Nie dała mi dokończyć, powiedziała jednak dokładnie to, o co ja chciałem zapytać.
Nie odpowiedziałem nic. Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy.


Alice:

Madhouse - Anthrax


Zanim doszliśmy do domu Izzy'ego poszliśmy na spacer po plaży. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy, całowaliśmy się. To wszystko było dla mnie jak sen. Jeszcze miesiąc wcześniej nie wierzyłam, że kiedyś do tego dojdzie. Owszem, byłam świadoma, że Izzy mnie lubi, ale jak koleżankę. Nie ukrywajmy, ktoś taki jak ja z kimś takim jak on? Historia jak z bajki, albo filmu. W każdym razie, nigdy wcześniej nie sądziłam, że będzie to prawdą.
Spacerowaliśmy brzegiem morza rozmawiając o rzeczach, które wtedy nie były dla mnie ważne. Wolałam skupić się na Jego oczach, uśmiechu. Na tym, że trzyma mnie za rękę i prędko nie puści.
W sumie nie byłam do końca pewna, jak to wszystko się potoczy. W końcu wiedziałam, jakim typem człowieka są gwiazdy rocka. Byłam w pełni świadoma, że moja bajka może mieć dość marne zakończenie, które może nastąpić nawet jutro. Wiedziałam, że ten związek nie będzie łatwy. Wiedziałam to wszystko, ale mimo to postanowiłam włożyć w niego więcej siebie, niż czyniłam to w pozostałych związkach. Nie mogłam przewidzieć, na ile poważnie w tamtej chwili traktował mnie Jeffrey, wiedziałam jednak, na ile ważny był dla mnie On.
I tak minęło kilka najpiękniejszych godzin w moim życiu, które zwiastowały kolejne równie wspaniałe. Nadszedł czas, by poznać przyjaciół Izzy'ego.
Kiedy stanęliśmy przede drzwiami, a Stradlin sięgnął do klamki poczułam nie mały stres. "A co, jeżeli im się nie spodobam?", "Co, jeżeli się wygłupię?". Te i wiele innych pytań nagle zasypało mój umysł. Z tego wszystkiego zapomniałam, jak się oddycha. Izzy to zauważył, pocałował mnie delikatnie w czoło i c\szepnął do ucha kilka pokrzepiających słów. Cały stres opadł. Już bardziej pewna weszłam do środka.
W salonie mój wzrok jako pierwszy przykuł rudzielec, który cały czas bacznie mi się przyglądał. Nie wiedziałam do końca o co mu chodzi, sam jego wzrok nieco mnie zaniepokoił, lecz zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć z okrzykiem radości przywitał mnie kudłaty niski blondyn.
- Cześć! Jestem Steven, a tyy? - czułam się nieco przytłoczona, jednak wywołało to uśmiech na mojej twarzy.
- To jest moja dziewczyna, Alice. Alice, to Axl, Emily, Slash, Michelle, Duff i Steven, którego przed chwilą poznałaś. - przedstawił nas sobie Izzy, na co wszyscy zgodnie chórem serdecznie mnie przywitali.
Axl, teraz już uśmiechnięty siedział na fotelu. Nie umiałam w żaden sposób rozgryść tego gościa. Już wtedy wiedziałam, że będzie to dla mnie zagadka.
Steven cały czas próbował mnie zagadać. Emanował pozytywną energią, od razu było widać, jak bardzo jest sympatyczny.
Slash i Emily zajęci sobą, siedzieli w kącie kanapy wtuleni, wymieniając się pocałunkami. Pierwsze co pomyślałam "jak by się rok nie widzieli". Nawet nie wiedziałam, jak blisko prawdy byłam.
Michelle i Duff stali w wejściu do kuchni. On bez koszulki, obejmował ją od tyłu, ona w samym T-shirt'cie (prawdopodobnie należącym do jej chłopaka) uśmiechała się do mnie szczerym uśmiechem.
- Cześć Wam. - Wydukałam.
Początek drętwy, jednak już po jakiejś pół godzinie czułam się tam jak w domu.
Atmosfera panująca w Hell'u - bo tak wszyscy nazywali ten dom - była wspaniała, dało się w niej wyczuć jednak pewne anomalia, które miałam niedługo odkryć.


Slash:

Poison - Alice Cooper


Wstałem rano i od razu wiedziałem, co muszę dzisiaj zrobić. Spojrzałem na śpiącą przy moim boku Emily i teraz byłem tego jeszcze bardziej pewny. Przez ostatnie dni przeżywałem koszmar. Może to do mnie nie do końca podobne, ale faktycznie za nią tęskniłem. Poniekąd trochę przerażało mnie, jaki wpływ ma na mnie ta dziewczyna. Ta dziewczyna i ta druga. Za Michelle też tęskniłem, jednak nie było to to samo, co przy Emily. Nie wiedziałem, czy jest to związane z tym, że Michelle jest tylko... że Michelle jest moją kochanką, czy z tym, że to coś, co było między nami wiąże nas krócej, niż mnie i Emily. Wiedziałem jednak, że jest to słabsze. Jak na faceta przystało, nie bawiłem się w rozkładanie tego wszystkiego na czynniki pierwsze, postawiłem sobie sytuację jasno: za Em tęskniłem bardziej niż za Michelle. Nie bawiłem się w tłumaczenie, co z połączeniem z moim dość przedmiotowym traktowaniem ludzi łączyło się z jednym.
Jak najwolniej wstałem z łóżka i wyszedłem. Wszystko na palcach, najciszej jak mogłem. Tak, żeby nie obudzić Emily. Sięgnąłem po spodnie, leżące na podłodze między drzwiami, a łóżkiem. Zarzucając je na siebie wyszedłem na korytarz. Ledwo przymknąłem drzwi, a już usłyszałem Jej głos. Ruszyłem schodami na dół i ani trochę się nie zdziwiłem, kiedy w kuchni ujrzałem jeszcze trochę zaspaną Michelle. Nie powiem, jej potargane, luźno opadające na ramiona włosy, przymróżone oczy, a także idealne ciało, na które narzuciła jedynie za duży T-shirt Duffa nadal mnie kręciły, jednak coś (nie mogę stwierdzić że rozum, ani serce, ani także trzecia rzecz którą myślą faceci), po prostu coś wiedziało, że trzeba z tym skończyć.
- Cześć Sauli. Ohh, zapomniałam, że się z Tobą wczoraj nawet nie przywitałam. - uśmiechnęła się do mnie ładnie, po czym cmoknęła w policzek.
- Ehh... no cześć. Wiesz co, muszę z tobą porozmawiać.
- No okej. Rozmawiajmy.
- To bardzo delikatna sprawa. Nie chciałabyś się przejść na plażę?
- Poważna powiadasz... no okej. - mina jej zrzedła. Widocznie nie podobało jej się to, co dla niej szykowałem. Jednak bez większych dyskusji poleciała na górę, po spodnie, po czym dołączyła do mnie na plaży.
- Noo, więc o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała uśmiechając się do mnie zawadiacko. Chyba nie brała moich słów o poważnej rozmowie na serio.
- To nie ma sensu.
- Ale co nie ma sensu, nie rozumiem...
- My, my Michelle nie mamy sensu. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Nie mogę. Nie dam rady dalej okłamywać Emily.
- Co?! Nie chcesz tego ciągnąć?! Tego?! Najpierw próbujesz mnie w sobie rozkochać, a później wszystko co między nami jest nazywasz "tym"?! - zaczęła się po mnie drzeć, doskonale wiedząc, że w Hell'u nikt nas nie usłyszy. Chciałem jakoś zareagować, ale ona mi na to nie pozwoliła. - Ty, Emily, a gdzie w tym wszystkim jestem ja, co?!
- Przecież masz Duffa, on na... - i znowu nie dała mi dokończyć.
- Tak, mam Duffa! Ale Duff, to Duff, a ty, to ty! Nie rozumiesz, że nie byłeś dla mnie tylko romansem?! Byłeś moją bratnią duszą. Przy Tobie mogłam odpocząć od codzienności! Nie byłeś dla mnie tylko seks przyjacielem i myślałam, że ty też tak tego nie traktujesz!
- Nie.
- Co nie?
- Nie traktowałem tego inaczej Michelle. Byłaś dla mnie tylko przelotnym romansem i chcę to zakończyć. - skłamałem.
- Jak.. Jak ty możesz Hudson? Jesteś skurwielem! - w tym momencie Michelle wybuchła płaczem. Uderzyła mnie w twarz i pobiegła ze szlochem do Hell'a. Nie myślałem, co będzie dalej. Wiedziałem tylko jedno: czułem jednocześnie ulgę, ale i niepokój. 
_______________________________________________________

Hello Fuckers!
WRESZCIE przychodzę z nowym rozdziałem.
Na sam początek powiem, że rozdział z pewnych przyczyn pisany jedynie przez Michelle, także zapewne różni się nieco od pozostałych.
Jeżeli chodzi o samą treść. Szczerze, jestem z niej średnio zadowolona. Nie umiem powiedzieć dokładnie dlaczego. Po prostu zajrzałam ostatnio na pewien blog, przeczytałam dosłownie fragment opowiadania i... zwątpiłam w siebie. Nie wiem, może za wiele od siebie wymagam. ;)
Kolejną sprawą o której teraz wspomnę jest to, że przepraszam Was bardzo, za brak mojej aktywności na Waszych blogach. Związane jest to głownie z duża ilością nauki i brakiem dostępu do komputera w ciągu tygodnia, a kiedy już go dorwę... no cóż, sporo zaległości które trudno nadrobić, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie za bardzo widzi mi się spędzać całego dnia przy komputerze. Jeżeli rodzinka na to pozwoli, postaram się w okresie świątecznym nadrobić przynajmniej część. ;_;
Na koniec dodam, że nie wiem kiedy powstanie następny rozdział. Nie ma okazji przysiąść z Emily razem do pracy. Mogę zaproponować jednak w zamian dodawanie co jakiś czas rozdziałów opowiadania, które pisałam jakieś 4 lata temu. Opowiadanie nie związane z Gunsami, urwane na chyba 5 rozdziale i przyznam szczerze, nie pamiętam jak planowałam jego zakończenie. Nie wiem, jak Wam podoba się ten pomysł. Decyzja należy do Was. Czekam na odpowiedzi.
Tymczasem ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA. KAŻDY KOMENTARZ TEORETYCZNIE PRZYSPIESZY CZAS NAPISANIA NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU. WSZYSTKIE, NAWET TE NAJBARDZIEJ KRÓTKIE NIEZIEMSKO NAS MOBILIZUJĄ.
Pozdrawiam!

~Michelle. 

czwartek, 23 października 2014

Rozdział IX

Duff:

Bring Me The Night - Overkill


Była niedziela. Kiedy przyszedł Izzy wraz z Michelle siedziałem w salonie. Z wtuloną we mnie dziewczyną omal nie przysypiałem na kolejnym nudnym telewizyjnym programie. Zerknąłem na równie znudzoną Michelle. Oczy kleiły jej się niemiłosiernie, do czasu kiedy Izzy nie wypowiedział tych magicznych słów.

- Mam nowy towar!
Michelle błyskawicznie wróciła do żywych. Podniosła głowę i już z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Izzyego.
- Izzy, kochanie. Wiesz, jak Cię lubię, nie?
- 40 $ za działkę. - domyślił się o co chodzi. Postanowiłem, że na razie to przemilczę.
- Nie możesz zejść z ceny twojej przyjaciółce Michelle? - z kocimi oczami wstała i niezdarnie przeszła przez oparcie kanapy. Nie fatygowała się nawet obejść tej cholernej sofy dookoła, a to tylko po to, żeby skrócić sobie drogę do działki.
- Nie, muszę spłacić długi.
- No dobra, ale to tylko dlatego, że nie chcę żeby jakiś fagas Cię nam załatwił. - zaczęła przeszukiwać kieszenie. - Duff, skarbie. Masz 10$? Nie chuja nie znajdę, a nie chce mi się lecieć na górę.
- Możesz zapłacić mu w naturze, jak nie masz. - postanowiłem, że jednak nie będę milczał.
- Co Cie ugryzło? To tylko 10$. Oddam Ci, jeżeli tak bardzo Ci ich szkoda.
- Nic mnie nie ugryzło. Chociaż nie, wkurwia mnie to, że zachowujesz się jak ćpun na głodzie.
- Spieprzaj ode mnie. Ty chyba ćpuna nie widziałeś, nie mówiąc o ćpunie na głodzie. To, że chcę wziąć nie robi ze mnie od razu nie wiadomo kogo. Wyluzuj.
- To ty wyluzuj! Bo widzę, że jesteś strasznie spięta, kiedy blisko ciebie nie leży kurwa woreczek z koką!
- Wal się! Ja Ci nie wypominam, że nie raz schlałeś się jak świnia, to ty nie wypominaj mi tego, że od czasu do czasu coś wezmę, okej?!
- No to, że ja kurwa się od czasu do czasu nawalę to to nie jest to samo, że ty ćpasz jak głupia! Ile można?! Alkohol to nie to samo co koka!
- No tak, w końcu to co ty robisz, jest okej, ale co ja, już nie. Panuję nad tym, nie rozumiesz?!
- Właśnie widzę jak panujesz! I nie czepiaj się mnie, bo ja nie biorę codziennie! - Izzy chyba nie chciał tego słuchać, zwinął towar i poszedł na górę.
- Jeżeli już tak się czepiasz mnie i narkotyków, to ja Ci może kurwa przypomnę kto podał mi pierwszy raz heroinę?!
- Ja cię kurwa do tego nie zmuszałem! Mogłaś powiedzieć 'Nie nie chcę' i na tym by się skończyło! Ale nie, bo po co?!
- Bo byłam w Tobie jak głupia szalenie zakochana! Chciałam spróbować tego, za czym mój ukochany chłopak tak szaleje!
- To nie oznaczało, że musiałaś od razu brać! Mówiłem ci, że to nic dobrego!
- Mam Ci przypomnieć, co mówiłeś tamtego wieczoru?! " weź, to Ci nie zaszkodzi " kurwa!
- Mogłaś powiedzieć kurwa nie, nie biorę. Tak jak mówiłem jak cię nie zmuszałem! Mogłaś wyjść, albo cokolwiek! I nie obwiniaj mnie o to, bo chyba masz swój rozum.
- Nie obwiniam, tylko mówię jak było! A ile razy było tak, że jedynym sposobem, żeby z tobą być, to się wspólnie naćpać?! Nie wypominaj mi narkotyków kurwa, bo w ten sposób na pewno mnie od nich nie odwiedziesz!
- Co?! No chyba ci już kurwa te dragi na łeb poszły! I nie przypominam sobie takiej sytuacji!
Przez chwile bez słowa przyglądała mi się oczami pełnymi geniewu.
- Izzy! - cisza. - Do kurwy nędzy Izzy! - Nagle u szczytu schodów stanął Stradlin.
- tak? - jak gdyby nigdy nic.
- Daj mi tę działkę. - mówiła nadal patrząc prosto na mnie.
- Tak, ale..
- Daj mi ją kurwa, zapłacę później.
- Ale to nowy towar, nie wiem do końca jak działa.
- Gówno mnie to obchodzi, masz mi ją dać! - w tej chwili morderczy wzrok przeniosła ze mnie na Bogu ducha winnego Izzy'ego.
- Dobra, dobra. Masz. - i rzucił jej woreczek z białym proszkiem w środku.
- Ta rozmowa mogła mieć inny finał... - powiedziała już spokojnie, po czym ruszyła w stronę naszej sypialni.
- A rób co kurwa chcesz! Mam to  w dupie! - rozdarłem się jak głośno tylko mogłem i wyszedłem, trzaskając drzwiami

Axl:


Rocka Rolla - Judas Priest


Ze Slashem miałem szczęście wpakować się w sam środek awantury. Głównymi zaintersowanymi, bo jak że by inaczej, byli Duff i Michelle. Tym razem kłotnia była jednak bardziej zawzięta, bo i temat poważniejszy. Z tego co zdązyłem wyłapać chodziło o to, że McKagan czepiał się Michelle o to, że ta bierze za dużo narkotyków. W sumie coś w tym było, jednak nie mnie to oceniać. Wracając do kłótni, w końcu nadszedł jej punkt kulminacyjny. Duff trzasnął drzwiami i wyszedł, Michelle z woreczkiem pełnym białego proszku ruszyła na piętro.

- No ładnie. - powiedziałem, kiedy w salonie byłem już tylko ja iSlash.
- Ostro musiało być. Szkoda, że nie przyszliśmy wcześniej.
- Szkoda? Mnie tam już głowa boli, a co dopiero, jak bym miał być od początku.
- Trzeba było tyle nie pić.
- W sumie, to Michelle jest całkiem seksowna kiedy się złości - udałem, że nie słysze jego głupiej jak zawsze uwagi.
- Idź i ją przeleć.
- Duff się nie obrazi
- Hej! To świetny pomysł! Ty jednak umiesz myśleć.
- Coo? Kurwa? Przecież żartowałem. - jakoś dziwnie się oburzył, kiedy to powiedziałem. Ale w sumie dał mi dobrą propozycję.
- A ja nie. No co? Pokłócili się, nie? To tak jak by ze sobą zerwali.
- No ja tego tak nie rozumuję. Kurwa, Axl weź ty się rozpędź i jebnij w ścianę. Może ci to pomoże. Naprawdę chcesz się przespać z dziewczyną swojego przyjaciela? - Nie obchodziło mnie to, czy jest to dziewczyna  przyjaciela, czy nie. Chciałem ją przelecieć i tak musiało być.
- Dobra, zamknij się bo mnie zaczynasz denerwować. - Wstałem i poszedłem na górę, prosto do pokoju Michelle.



Michelle:


Animal - Def Leppard


"Jaki dzień i która godzina?". Taka była moja pierwsza myśl po oprzytomnieniu z narkotykowego odlotu. Spojrzałam na budzik. Po 23.00 dnia kłótni z Duffem. "Uff, nie tak źle".

Rozejrzałam się po sypialni. Nie znajdowałam się już na ziemi, gdzie to wstrzyknęłam sobie towar Izzy'ego. Leżałam na łóżku. Z resztą, nie sama. Pomyślałam o tym, że zapewne nieświadomie pogodziłam się z Duffem, co było dla mnie doprawdy korzystne. Odwróciłam się w stronę mojego domniemanego ukochanego, jednak zamiast blondwłosego, dwumetrowego McKagana leżał tam rudy, wiecznie napalony Axl. Na szczęście spał.
"Okurwajapierdoleokurwajapierdoleokurwajapierdole". Mniej więcej tak wyglądały moje myśli zaraz po odkryciu. Zaczęłam się siebie brzydzić. "Michelle, ty dziwko. Jak mogłaś w ogóle dać dotknąć się temu szmaciarzowi?! ". Jedynym moim usprawiedliwieniem był fakt, że zrobiłam to w 100% nieświadomie. Jeżeli ktoś jest niepoczytalny, nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnię, nie? Tak sobie to tłumaczyłam. Nie byłam w stanie się mu przeciwstawić, bo przecież nic kompletnie nie pamiętam.
Ostatni raz spojrzałam na Rudego. "Pieprzony kutasiarz", pomyślałam. Bulwersowałam się jego nieumiejętnością trzymania swojego przyjaciela w spodniach. Nie rozumiałam, jak można być do prawdy tak podstępny.
Kiedy miałam już dość patrzenia na jego rudy łeb, a na dodatek wykorzystałam już wszystkie możliwe wyzwiska, zgrabnie narzuciłam na siebie ubranie i zeszłam na dół.
W Hellu prócz mnie i pieprzonego kutasiarza nikogo nie było. Zajrzałam do każdej sypialni po kolei - każda pusta. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
- Hej fuckers! - To był Slash.
Zeszłam szybko po schodach na dół, pobiegłam do kuchni gdzie mulat wyjmował z lodówki piwo. Usiadłam przy stole i bacznie się mu przyglądałam.
- Hmm? Co jest? - spytał.
- Chyba przespałam się z Axlem. - powiedziałam spokojnie, jak bym wspominała o pogodzie.
- Jak to kurwa chyba przespałaś się z Axlem?! - gwałtownie odłożył piwo na blat.
- Tak, to. Chyba, bo nic nie pamiętam. Przespałam się, bo leżeliśmy koło siebie nago. Z Axlem, bo tylko jeden rudy chuj był w stanie wykorzystać moje narkotykowe upojenie, żeby się ze mną pieprzyć.
- Miał tego nie robić! - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
- To ty kurwa o tym wiedziałeś?! - wstałam jak oparzona z krzesła.
- Tak. Nie! To nie do końca tak. - Podszedł i złapał mnie za ramiona na tyle mocno, żebym nie była w stanie go uderzyć, czy uciec. Na tyle mocno, żebym go wysłuchała. - Powiedziałem mu po prostu, żeby trzymał się od Ciebie z daleka. Wiedziałem, że po kłótni z Duffem nie jesteś w najlepszym stanie. Wiedziałem też, do czego nasz zespołowy ruchacz jest zdolny.
- Ahh... no chyba, że tak. - Emocje opadły. - A więc ... - Uśmiechnęłam się ładnie, nachylając się do Hudsona tak, że dzieliły nas zaledwie centymetry. - Zależy ci na mnie?
Na początku widać było, iż Slash miał cholerną ochotę mnie pocałować, jednak kiedy padło pytanie speszył się. Szybko odsunął i zerkając na niedziałający zegarek w kuchni powiedział:
- Sorry, muszę lecieć. Umówiłem się z kimś. Pogadamy kiedy indziej. - I wyszedł.
Typowy facet. Zawsze unikają rozmowy o uczuciach.


Emily:


Detroit Rock City - KISS


Poniedziałek. Pierwszy dzień szkoły od dnia balu. Właśnie siedziałam i zanudzałam się na śmierć na angielskim, kiedy nagle do klasy zawitał pan Clarkson , dyrektor naszej szkoły.

- Panno Young, panno Petterson. Mógłbym prosić?
No pięknie. Znowu zrobiłam, coś o czymś nie wiem?
W sumie to wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że poprosił też Michelle.
Spojrzałam na przyjaciółkę. Wyglądała niemrawo. Cała zbladła, a minę miała taką, jak by miała się zaraz rozpłakać. Dawno jej takiej nie widziałam, co mnie w pewnym sensie zaniepokoiło. Poklepałam ją lekko po plecach, aby dodać jej otuchy, po czym wstałyśmy i wyszłyśmy z klasy.
Do gabinetu dyrektora wiodła prosta droga, przez którą Michelle cały czas milczała, za to ja próbowałam dowiedzieć się, za co zostałyśmy wezwane.
Gdy weszliśmy już do sekretariatu, a na krześle zobaczyłam siedzącą, pewną siebie Cindy po raz kolejny się we mnie zagotowało. Od razu wiedziałam o co chodzi . " Dziwka. Jak ona mogła z tym iść do dyrektora?! ".
- Zapewne wiecie dlaczego się tu znalazłyście? - powiedział ten stary, gruby chuj w kapeluszu kowboja. "TO JEST KURWA KALIFORNIA, A NIE TEKSAS! "- pomyślałam
- Mianowicie, doszły nas słuchy, że na ostatnim balu pobiłyście koleżankę. - popatrzył na tę głupią dziwkę.
- Nic takiego nie miało miejsca, prze pana. Jeżeli już to nie my ją, tylko ona nas zaatakowała. - musiałam się jakoś bronić, a przy okazji narobić kłopotów tej suce, za to że zakablowała.
- No cóż .. Cindy powiedziała co innego. A jak waszym zdaniem było?
- Przyszłyśmy sobie na bal, z chęcią zabawy. Chciałyśmy trochę potańczyć, porozmawiać. Ogólnie dobrze się bawić. Stałyśmy przy stole z przystawkami, kiedy to nagle... koleżanka Cindy, podeszła do nas i zaczęła wykrzykiwać obraźliwe i wulgarne teksty pod naszym adresem. Powiedziałyśmy jej grzecznie, żeby zostawiła nas w spokoju, jednak to nie pomogło. Cindy rzuciła się na nas i zaczęła ciągnąć Michelle za włosy. Ja odciągnęłam lekko Cindy od Michelle, nie chciałam żeby zrobiła jej krzywdę. Ona była już tak pijana że nie utrzymała równowagi i runęła na stół z szampanem. - zgrabnie się wytłumaczyłam, po czym uśmiechnęłam się cwaniacko do tej kurwy, tak żeby nie widział tego dyrektor.
Po minie Michelle widziałam, że nie podoba jej się to, jak kłamię.
- To kto w końcu ma rację?
- Panie dyrektorze, to było tak. Przyszłyśmy na bal, nikomu nie szkodząc. Nagle podeszła do nas Cindy, zaczęła oskarżać mnie o kłamstwo i obrażać. Wulgarnie zachowywała się wobec mojego chłopaka. Kiedy przegięła pociągnęłam ją za włosy, ona się potknęła i wpadła na stół. Przepraszam .. to moja wina. - Michelle jak zwykle musiała powiedzieć prawdę. No bo jakby kurwa raz skłamała, to już by już pewnie piekło pochłonęło. Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią kłamać. No ale cóż, niektórzy są tacy naiwni...
- No do jasnej...! Każda z waszych relacji jest o 360 stopni różna od innej. Powiem szczerze, że mam ciekawsze zajęcia do robienia niż rozstrzyganie waszych sporów. Jednak z wyjaśnień Michelle i Emily wynika, że obrażałaś dziewczyny Cindy. Nie chcąc wkraczać w szczegóły powiem tyle: Cindy, w ramach kary posiedzisz w szkole dodatkowe 10 godzin. Jako iż z wszystkich trzech relacjach nie ma wzmianki o tym, żebyś Emily miała mieć z tym coś wspólnego, nie masz żadnych konsekwencji. A ty .. - tu popatrzył na Michelle, która,na prawdę jeszcze chwila a by z nerwów zleciała z krzesła. - biorąc pod uwagę, że jesteś wzorową uczennicą i nigdy nie było na ciebie doniesień ty także nie poniesiesz żadnych konsekwencji.
- No to dziękujemy panie dyrektorze - uśmiechnęłam się. - Powodzenia Cindy - powiedziałam z sarkazmem, po czym opuściłam gabinet. Michelle podobnie.
- Em, przepraszam. Nie umiem kłamać. - tłumaczyła się Petterson, zaraz po wyjściu na korytarz.
- No to mogłaś siedzieć i potakiwać, a nie robić z nas obydwóch idiotki. Ważne, że nie mamy żadnej kary.
Michelle już nic nie odpowiedziała. Grzecznie wróciła ze mną do klasy. Przez resztą lekcji przyjaciółka się do mnie nie odzywała. Chyba faktycznie było jej głupio, że nie trzymała języka za zębami. W sumie to dobrze jej tak. Ma nauczkę, a ja mam nadzieję, że zapamięta to co jej powiedziałam. Rozumiem: rodzice prawnicy, ale wszyscy wiedzą, że są sytuacje, kiedy kłamstwo jest lepsze od prawdy.
Swoją drogą siedząc na pozostałych lekcjach i podziwiając to stado dzikich zwierząt zwane moją klasą cieszę się, że już niedługo opuszczę te zjebane mury więzienia, potocznie szkoły. Nie mam ochoty już patrzeć na te brzydkie mordy. Już mi się znudziły. Z resztą, ja już tak mam. Ludzie zdecydowanie za szybko mi się nudzą. Jednak jak się zastanowić lubię tę cechę. Przynajmniej nie otaczam się ludźmi, którzy na to nie zasługują.

***


Po skończonych lekcjach ruszyłyśmy do domu, zanim jednak tam doszłyśmy Michelle mnie zatrzymała.

- Przepraszam. Masz mi to za złe? - ja już zdążyłam zapomnieć, a ona nadal o tym.
- Nie, a dlaczego tak uważasz? - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Michelle nic nie powiedziała, tylko mnie przytuliła. Zawsze mnie przytulała, kiedy nie wszystko było w porządku.
- Coś nie tak? - zapytałam zatroskana. Coś musiało być na rzeczy. Faktycznie, od soboty zachowywała się inaczej niż ostatnio. Miałam wrażenie, jak by Michelle sprzed trzech lat, ta wzorowa, cicha uczennica, z nienagannymi manierami wróciła.
- Nie nic. Po prostu chciałam się przytulić. - " Łżesz Michelle. Łżesz jak pies. Ty faktycznie nie umiesz kłamać " pomyślałam, jednak nic nie odpowiedziałam.
Wróciłyśmy do domu. W Hell'u było wyjątkowo cicho. Były dwie opcje: albo wszyscy jeszcze spali, albo po prostu ich nie było. Jednak prawdziwa okazała się opcja druga.
Poszłam do lodówki, by czegoś się napić. Problem w tym że lodówka była pusta. Zdecydowałam się na wodę z kranu. Michelle usiadła przy stole i wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Nie wnikałam - jakby chciała powiedziała by mi już dawno.
- Michelle? Nie uważasz, że przydałoby się zrobić jakiś grafik, co do sprzątania? Nie będziemy przecież robić tutaj jako sprzątaczki. A już zrobił się syf... A do tego wypadałoby iść do sklepu. Wnętrze naszej lodówki wygląda żałośnie. Nawet piwa nie ma...
- Co?.. Tak. Tak, to dobry pomysł, ale nie mam teraz do tego głowy.
- Co ty okres masz? Czy jak?
- Tak jak by. Nie mam siły. Idę się położyć... - I poszła. Zostawiając mnie samą z tym syfem.
"Kurwaa. Humory jak kobieta w ciąży... No ale co ja się będę przemęczać. Jak wszyscy wrócą, to posprzątamy razem. Nie będę tego robić sama". Zajrzałam jeszcze raz do lodówki, chociaż wiedziałam doskonale że nic tam nie znajdę. Postanowiłam być dobrą koleżanką i chociaż w alkohol nas zaopatrzyć. Oczywiście wcale nie zdecydowałam się na pójście na zakupy tylko dlatego, że miałam ochotę na piwo. Nie, wcale.
Kierunek: sklep.
Nie zawracając sobie już głowy Michelle ruszyłam w stronę spożywczego. Kupiłam cztery flaszki, 2 zgrzewki piwa, 2 paczki fajek i coś na zagrychę: chleb, ser itp. Dzisiaj mogłam zaszaleć. Byłam świeżo po dofinansowaniu przez rodziców.
Kiedy wróciłam do domu, a było koło 16, chłopaków nadal nie było. Z nudów postanowiłam zrobić sobie swoje własne, prywatne party - wyjęłam ze zgrzewki 6 piw, pod igłę wrzuciłam znalezionego za kanapą winyla " Sex Pistols " i wio. Jedno piwo, drugie piwo, trzecie piwo i następne. Takim sposobem opróżniłam wszystkie butelki, jakie sobie przygotowałam i wypaliłam wszystkie fajki. A miało starczyć na 2 dni. Jednak długo nie zaprzątałam sobie tym głowy. Odpłynęłam w błogim, pijackim śnie. A kanapa była taka wygodna.

* W tym samym czasie *


Izzy:


Sweet Little Sister - Skid Row


Nie było jeszcze południa. Jak zawsze musiałem się w coś wpakować i zamiast smacznie spać stałem w parku i czekałem. Czekałem na znajomą. Poznałem ją jakieś pół roku temu. Szła sobie wtedy ulicą, chyba właśnie się przeprowadzała, i nagle wypadło jej z rąk takie w chuj duże pudło. Los chciał, że upuściła je akurat kiedy się z nią mijałem. Jako wzór obywatela postanowiłem ją poratować. Nieomal rzuciłem się na chodnik aby pozbierać wszystkie klamoty, jakie z pudła wypadły. I tak właśnie oto się poznaliśmy. Jak rodem z tanich filmów romantycznych.

Czemu spotykam się z nią dzisiaj? Po raz kolejny zaoferowałem jej swoją pomoc. Nie miałem wtedy pojęcia o co chodzi, jednak urok osobisty Alice - bo tak nazywała się moja znajoma - zrobił swoje.
Stałem za drzewem. Inni ludzie tam nie stają. Jest to miejsce raczej nie widoczne z parkowych ścieżek - idealne dla mnie. Co zabawne wbrew temu co pewnie myślicie nie miałem wątpliwości, że Alice mnie znajdzie.
- Cześć. Co się tak chowasz? - nawet nie zauważyłem kiedy stanęła tuż obok mnie.
- Ja? Nie. Po prostu palę fajkę.
- Tak. Za chaszczami. - uśmiechnęła się ładnie.
- No właśnie. To co będziemy robić?
- Moi rodzice za dwa tygodnie mają rocznicę.
- I co? Mam im załatwić towar? - Tak się złożyło, że Alice doskonale wiedziała, czym się zajmuję.
- Nie, ale fajnie by było, jak byś zaprowadził mnie do sklepu w którym mogę kupić farby i płótno. Moje zgubiły się podczas przeprowadzki.
- AAa. Farby? Farby... - kurwa, gdzie można kupić farby?! - Myślę, że coś mogę zaradzić. - tylko gdzie ja kupię farby...
- To zanim się namyślisz, może pójdziemy na kawę? - Ah to podstępna bestia.
- Czemu nie? Ale ja skuszę się na coś mocniejszego. Raz od czasu przecież można. - kurwa. Mam wrażenie, że właśnie robie z siebie idiotę.
- Raz od czasu powiadasz? No dobra, nie ważne. To idziemy?
- Oczywiście, że tak.
I poszliśmy. Przez przypadek w sumie trafiliśmy to jakiejś miłej knajpki, gdzie podawali wszystko, czego dusza zapragnie. Popołudnie minęło, jak to z Alice, przyjemnie i niestety szybko. Lubiłem w niej to, że jest skromna, miła, że można z nią porozmawiać na każdy temat. Nie paplała przy tym trzy po trzy, a wręcz przeciwnie, nie raz tak jak ja wolała coś przemilczeć. A jeżeli już o mnie mowa, przy niej zawsze stawałem się bardziej rozmowny. Nie da się ukryć, że ta dziewczyna miała na mnie pozytywny wpływ.
Kiedy nadszedł już czas, trzeba było się niestety pożegnać.
- I co? I nie pomogłem Ci.
- Nie szkodzi. Zapytam się kogoś innego, ale tobie dziękuję za popołudnie. - i ten uśmiech.
- Mnie też było miło.
- Na razie. - Wzięła kurtkę i wyszła. A ja czułem się jak palant, że nie zaproponowałem, że zaprowadzę ją do domu.
No cóż. Wiedziałem, że będę musiał to kiedyś nadrobić.

Emily:


14 years - Guns N' Roses


Wtorek był dosyć ciężkim dniem. Jak wiadomo: trudno się uczyć na tak cholernym kacu. Tamten dzień był dla mnie męczarnią. Nie wiem co mi odbiło, żeby tyle wypić, no ale cóż... Jak codziennie wróciłam do domu około 15. W przedpokoju zdjęłam swoje zmasakrowane kowbojki, po czym przeszłam do salonu, który - o dziwo - był pusty. Kurewsko chciało mi się pić. Usiadłam na sofie ze szklanką wody, by trochę odetchnąć. Nie minęło 15 minut i do salonu z góry zszedł Izzy, zmasakrowany porównywalnie do moich kowbojek. Wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka. Znając jego tak też zapewne było. Miał na sobie koszulkę, w której chodził już od tygodnia, ale uważał, że nadal była świeża. A do tego dżinsy. Zauważył mnie dopiero po chwili.

- O, cześć. - Izzy jak zawsze rozmowny.
- No cześć Izzuniu. A co ty dzisiaj taki zmięty? Trudna noc?
- Nie. Było okej. Dzięki, że pytasz. - Ruszył w stronę kuchni. W poszukiwaniu wody. O tak, noc była ciężka.
- Tak, tak. Okej. - powiedziałam z sarkazmem i uśmiechem na ustach
- Idę po towar. Paul miał dostawę - powiedział po czym szybkim krokiem pognał w stronę przedpokoju.
- Pójdę z tobą. Może też sobie coś kupię.
- Chodziło mi o trochę większą ilość niż działkę, ale okej - Uśmiechnął się pod nosem.
- No to pomogę ci nieść. - wstałam i ruszyłam po trampki i portfel.
Kiedy schodziłam czekał na mnie w przedpokoju. Nieobecnym wzrokiem, jak to Izzy, patrzył gdzieś w dal. Nie zaszczycając mnie spojrzeniem rzucił:
- Gotowa? To chodź - I wyszliśmy.
Droga przebiegła w milczeniu. Izzy drałował na swoich chudych nogach tak szybko, że ledwo za nim nadążałam. Kiedy weszliśmy już do odpowiedniego zaułka ledwo łapałam oddech. "Chyba muszę przystopować z fajkami" pomyślałam. Rozejrzałam się dookoła, dopiero po chwili zorientowałam się, że w głębi ktoś stoi.
- No, jestem. - powiedział swoim flegmatycznym głosem Izzy.
- Siemano, Stradlin. Masz kasę żeby spłacić dług? - zbliżał się do nas szybkim krokiem. Chyba wszyscy dilerzy tak szybko chodzili.
- Powiedzmy. Daj mi jeszcze tydzień a jestem pewien, że spłacę wszystko co do grosza. - głos miał spokojny, jak na mówienie o długu w przemyśle narkotykowym.
- Kurwa Izzy. Ścigają mnie za tą kasę. Postaraj się, żeby była za tydzień.
- Kurwa! Paul! To ty?! - rozdarłam się chyba trochę za głośno, jak na takie okoliczności.
Chwilę mu zajęło, zanim dotarło do niego kim jestem.
-  Emily. Cześć. Co ty tu robisz? - zapytał z naciskiem na "tu".
- To wy się znacie? - zapytał rozkojarzony Izzy.
- No przyszłam z Izzym na małe zakupy. Bardziej powinnam zapytać co ty tutaj robisz. - uśmiechnęłam się. Paul pochodził z dobrej rodziny, a teraz okazało się, że jest dilerem.
- No chyba to już wiesz. Jednak nie zostałem prawnikiem, tak jak chcieli rodzice. - uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Bardzo dobrze, że poszedłeś własną, odmienną drogą.
- A właśnie Stradlin. Może ja wytłumaczę. Emily jest byłą dziewczyną mojego dobrego kumpla ze szkoły. - tylko czekałam aż wspomni o tym chuju.
- Aha - rozmowny Izzy część druga.
- Może dokończycie interes, a później gdzieś wyskoczymy?
- No pewnie. - Powiedział, dał Izzy'emu towar, po czym odebrał należność.
- Wiecie co? Ja już pójdę. - Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, kiedy Izzy'ego już przy nas nie było.
- Specyficzny z niego człowiek, ale lubię go. Dobrze mi się z nim interesy prowadzi. Jest konkretny i ... cichy.
- Ma coś w sobie. - włożyłam ręcę do kieszeni w poszukiwaniu papierosów. Gdy już je znalazłam włożyłam do ust i zapaliłam.
- Widzę, że Ciebie życie też wywiozło na manowce, panienko z dobrego domu.
- No wiesz, takie życie z czasem staje się nudne. Chciałam spróbować czegoś nowego, tak jak i ty.
- I jak Ci się podoba życie pod sztandarem sex drugs and rock n' roll?
- Na razie jest zajebiście. Chociaż zdrowotnie, to już nie do końca. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Widzisz, a jednak.... A tak poza tym, jak poznałaś Izzy'ego?
- Pierwsze poznałam Slasha i Duffa, których pewnie znasz. A później całą resztę Gunsów. No i tak już zostałam.
- Rozumiem.
I tak oto doszliśmy do jednego z wielu barów na Sunset. W tym do którego weszliśmy, a którego nazwy nie pamiętam, byłam przedtem kilka razy.
Podczas reszty wspólnego  wieczoru, dokładniej mówiąc do około 20 , przedyskutowaliśmy wszystkie możliwe tematy. Dowiedziałam się, jak to się stało, że mój znajomy zrezygnował z nauki, jak do jego decyzji mają się jego rodzice i innych tego rodzaju pierdół. Najbardziej z całej naszej rozmowy zdziwiło mnie to, że Paul mimo swojego fachu od narkotyków nie był uzależniony. W sumie to by wyjaśniało nadal wysoki iloraz jego inteligencji.
Po mile spędzonym czasie wróciłam do Hell'a, gdzie trwała już impreza. Niby normalne, jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie zmiany w moim życiu ona przyniesie.

***



Wieczór wydawać by się mógł jak każdy inny. Wieczna impreza w Hell'u nadal trwa. Tym razem nabrała ona nieco większego rozmiaru, niż siedmioosobowa popijawa. Prócz głównych zainteresowanych naliczyć można się było dodatkowo spokojnie 50 osób. Jak to oczywiście często bywało - połowy z nich nikt z lokatorów nie znał.

Oblegane były wszystkie pokoje. W każdym z nich widok ciekawszy niż w poprzednim.
Gospodarze imprezy nad wszystkim starali się czuwać w salonie, chociaż czuwać to za dużo powiedziane.
Izzy już mocno niedzisiejszy oblegał swoje ulubione miejsce - podłogę za kanapą. Tam mógł spokojnie spać, nie martwiąc się tym, że ktoś mu w tym przeszkodzi.  Slash i Emily siedzieli na kanapie. W stanie upojenia nie przejmowali się niczym dookoła, a jedynie sobą nawzajem. Duff nie chcąc być gorszy, równie naprany siedział na fotelu, rzucając swoje często wulgarne żarty, które pewnie nikogo by nie rozbawiły, gdyby nie ilość, nazwijmy to chemikaliów w nich wtłoczonych. Jako, że Michelle i Duff nadal byli pokłóceni trzymali się od siebie z daleka. Michelle jednak to w ogóle nie przeszkadzało. Jak to miała w zwyczaju po raz kolejny chcąc zrobić Duffowi nazłość zażyła taką dawkę białego gówna, że teraz spokojnie spała, a raczej spokojnie  odleciała w kącie kanapy. Axl, no cóż, dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że wokół Pana Rosa stało pełno panienek. Mniej, lub bardziej rozebranych. A on czarował ich swoim jeszcze dość trzeźwym spojrzeniem.
I tak oto płynął wszystkim czas. Wśród głośnej muzyki, dymu papierosów, zapachu alkoholu i całej reszty, które z pewnych przyczyn zostawiam Waszej wyobraźni.

***


Slash:


Hold On - Saxon


- Emily, ty moja kobieto.

- Slash, ty mój chłopczyku.
- Jesteś taka piękna. Daj mi buziaka. - wydąłem usta czekając na pocałunek.
- A co ja będę z tego miała? Hmm?
- Ja też dam Ci buziaka.
- Mrr. - jak ona słodko mruczy, a do tego słodko całuje, ja odwdzięczyłem się tym samy.
- Wiesz co Skarbie? Chyba jestem pijany. I wiesz co? I chuj z tym, idę po jeszcze jedną butelkę. Wziąć Ci też?
- Ależ oczywiście
I idę. Ledwo, bo ledwo, ale idę. Doszedłem do kuchni, tam niespodzianka: obściskująca się para.
- Ładnie to tak kurwa się prawie pieprzyć w czyjeś kuchni?! - krzyknąłem, a ich min nie zapomnę do dzisiaj. - U góry macie sypialnie, a jak wejdziecie do odpowiedniej, to w szufladzie znajdziecie gumki. - starałem się mówić jak najwyraźniej. Podziałało, pomaszerowali grzecznie na górę.
Potem przeszukałem wszystkie szafki i co? I nic. Ani jednej butelki. Łza się w oku zakręciła i się drę " Emily! ". Po chwili dotarło do mnie, że nie tylko ja się drę. Poszedłem szybko zobaczyć o co chodzi, kiedy nagle widzę rodziców Emily. Nagle zrobiło mi się gorąco a alkohol prawie momentalnie wyparował - byłem świadomy jak nigdy.
Nie mogłem tak stać i się gapić.
- Ale przepraszam, o co chodzi? - grzecznie spytałem pana Younga.
- Chodzi o to co tutaj widzimy! To nie jest normalne. Mówiłem ci Elizabeth, że to zły pomysł, żeby dziewczyny tutaj mieszkały!
- Proszę pana, ale to nie do końca tak. - Duff również wytrzeźwiał.
- Ja dobrze widzę jak jest. Koniec imprezy. Przynajmniej dla dziewczyn. Idziemy. Emily jak ty w ogóle mogłaś wplątać się w takie towarzystwo.
- Nie! Nie widzi pan! Nie nasza wina, że przyszedł pan akurat dzisiaj. Jeżeli przyszedł by pan wczoraj, zastałby inny widok. - nie mogłem siedzieć cicho.
- Nie. Powinno być tak, że w każdy dzień w jaki bym przyszedł miał być ład i porządek. A tak nie jest. I nie zdarza się to pierwszy raz. Nie będę dłużej powtarzał. Wychodzimy. - no gość trochę przegina.
- Nie tato, nigdzie z tobą nie idę. - Kocham Emily, ale w tamtej sytuacji nie powinna widocznie zataczając się iść w stronę ojca.
- Owszem, idziesz. I nie ma słowa 'nie'. Albo idziesz dzisiaj, albo wyjeżdżamy i już nigdy nie zobaczysz swoich pseudo-przyjaciół. To jak będzie?
- Muszę zostać z Michelle. - ciągnęła.
- Chyba z tym marginesem społecznym. Ostatni raz powtarzam. Wybieracie. Albo idziecie, albo wyjeżdżamy.
- Nie może pan. Niech pan nam da ostatnią szansę. Proszę. - znowu Duff.
- Nie, już wyczerpaliście ostatnią szansę.
- Dobra tato. Pójdziemy. Tzn.. ja pójdę, Michelle chyba trzeba nieść. - powiedziała takim tonem, że aż serce się kraja.
- Ja mogę pomóc ją zaprowadzić, jeżeli już musi pan ją zabierać. - powiedziałem, zawsze to dłużej przy dziewczynach.
Popatrzył się na mnie srogim wzrokiem, po czym jak by od niechcenia rzucił:
- Dobrze.
- Slashu, ja ją wezmę. - zaoferował się Duff idąc już w stronę nieprzytomnej Michelle.
- To ja pomogę Em.
Pan Young przewrócił oczami, widocznie nie podobało mu się to, że dziewczyny spędzą jeszcze 20 min z tak toksycznymi chłopakami jak my. Nie przejąliśmy się tym jednak, wzięliśmy dziewczyny, po czym usiedliśmy na tylnym siedzeniu samochodu.
Chcąc starego zgreda trochę powkurzać pocałowałem Emily w szyję.
- Mogli... moglibyście przestać? - biedak, aż się zająknął.
- Ale my nic nie robimy. - oboje roześmialiśmy się na jego słowa, a mnie ochota na wkurzanie wzrosła.
- Duff, to jak mamy jeszcze jakieś zapasy w domu? A może masz przy sobie? - miałem na myśli jakiś koks.
- Slash, skończ chwilowo, okej? - Rzucił cicho po czym wrócił do głaskania Michelle. Tylko tyle mu zostało. Wkurzył mnie trochę, jednocześnie go rozumiałem, w końcu był podwójnie zdołowany.
- No dobra, ale na później coś masz? Wiem, że masz, ty zawsze coś masz. - znowu zacząłem miziać się do Emily, a ona to odwzajemniała. Alkohol dodawał nam niesamowitej odwagi.
Pan Young nie skomentował. Po prostu udawał, że nas nie widzi.
- No to dojechaliśmy. - jakże szczęśliwie poinformował nas ojciec Emily.
Wyszliśmy z auta i momentalnie humor mój i Emily się pogorszył. Nie miałam ochoty nawet wkurzać jej ojca. Chciałem po prostu jak najdłużej zatrzymać przy sobie dziewczynę.
- No dobra. Już sobie poradzimy. Możecie wracać na imprezę. - powiedział ojciec Em odbierając Michelle od Duffa, który wyglądał w tej chwili jak siedem nieszczęść.
- No to... żegnaj. - powiedziała Em. "Żegnaj" nienawidzę tego słowa. Przysunąłem się do dziewczyny i jeszcze raz przytuliłem ją mocno, następnie popatrzyłem jej w oczy, zapłakane z resztą. Nie sądziłem, że Emily, moja zawsze silna Emily może uronić łzę. Patrząc na nią serce mnie aż zabolało. Złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, po czym szybko, nie chcąc przedłużać tej chwili odszedłem.

_________________________________________________

Witamy. Wreszcie nowy rozdział.
Przepraszamy, że tyle musieliście czekać, niestety nie jest to tak do końca zależne od nas.
Zachęcamy do komentowania, aby Waszych opinii było dużo więcej niżeli pod rozdziałem VIII.
Pewnie zastanawiacie się kiedy następny rozdział? Odpowiedź jest prosta: Nie mamy pojęcia. Do braku czasu, internetu, a i często ochoty doszedł kolejny czynnik opóźniający. Bądźcie cierpliwi.
Pozdrawiamy. ;)

~Michelle&Magda. 

czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział VIII

Izzy:

Send Me An Angel - Scorpions

W czasie pożegnania Michelle i Duffa nasze sprzeciwy zaczęły cichnąć. Nawet Emily ruszyła w stronę Slasha. Nikt nie miał nic więcej do powiedzenia na temat tego, że dziewczyny są dorosłe, że mają prawo mieszkać gdzie chcą. Poddańcze nastroje i grobowe miny. Wszystkie oczy ze złością wpatrzone w rodziców Petterson. Duff mocno tulił do siebie Michelle szepcząc jej do ucha banalne frazy typu "wszystko będzie dobrze", "spokojnie", czy "nie płacz". W pewnym momencie, nikt by nie uwierzył, ale nawet Duff uronił łzę. Jedna łza zmieniła się w najnormalniejszy w świecie płacz, a zawstydzony McKagan głowę ukrył we włosach Michelle.
- Nie! Tak nie może być! Mark, one muszą z chłopcami zostać! - nagle odezwała się pani Petterson.
- Słyszysz własne słowa? Zdaję mi się że nie...- powiedział ze zdenerwowaniem ten stary, nadęty zgred.
- Słysze, doskonale. I widzę także to, czego ty nie widzisz. Przejrzyj na oczy i niech wreszcie do Ciebie dotrze, że Duff to nie tylko przelotna miłostka dla Michelle, tak samo jak Saul dla Emily. Nie mam zamiaru rozdzielać ich z tak błahego powodu. I nie interesuje mnie twoje zdanie, tym razem to do mnie należy ostatnie słowo. - Wszyscy jak wryci wpatrzeni byli w stanowczą mamę Michelle. Zawsze potulna u boku męża, tym razem chyba po raz pierwszy postawiła na swoim. Nawet pan Petterson nie wiedział już co powiedzieć. Tępo wpatrzony w żonę widocznie wysilał się, aby mu przypadkiem szczęka z wrażenia nie opadła. Po chwili jednak się otrząsnął. Wyszedł bez pożegnania, trzaskając drzwiami. Nasze gołąbeczki były znowu szczęśliwe - jak nigdy. No cóż, chociaż na chwilę. Znając życie już niedługo będą się kłócić. A potem znowu godzić, w wiadomy sposób.
- Może wracajmy już do domu? - trafnie spostrzegła Emily.
- Tak, to dobry pomysł. Chodźmy. - I wyszliśmy.
Podczas drogi powrotnej na początku panowała cisza, jednak już po chwili przerwał ją Steven:
- Nawet nie wiecie jak cieszy mnie to, że wracacie z nami do domu. Bez was jest tak... inaczej. Ale tak z drugiej strony: Duff, ale z Ciebie ciota. Jak mogłeś tak ryczeć!
W tym momencie Axl wybuchnął śmiechem. Przez to swoje rżenie nie mógł wydusić ani słowa. W końcu jednak debil przemówił, a szkoda, że się nie udusił...
- No właśnie Duff, ale z ciebie ciota! Facet i ryczy! Hahahaha! Jak tak można?! - znowu zaczął się śmiać.
- Spieprzajcie ode mnie! Wy też zaraz zaczniecie płakać, jak wam wpierdole!
- No właśnie, odczepcie się, bo gdyby nie Duff prawdopodobnie ja i Emily właśnie wracałybyśmy z moimi rodzicami do domu.
- Ja tam lubię areszty. Jedzenie za darmo, spanie też. Żyć nie umierać...
- Co nie zmienia faktu, że Duff popłakał się tylko i wyłącznie dlatego, że go o to poprosiłam. Widziałam minę mojej mamy, kiedy ja zaczęłam płakać. Wiedziałam, że brakuje kropli do przelania czary. - ciągnęła Michelle.
- Tak, tak. Taki kit to możesz sobie wciskać dzieciom w przedszkolu... - dumnie odparł Axl. Już zaczynał mnie wkurzać, więc musiałem go trochę zgasić:
- No Axelku mój kochany, przecież ty jesteś na takim poziomie, dziecinko...
I zamilkł, a Michelle nie zamierzała ciągnąć, bo i tak wiedziała jaka będzie jego reakcja. Powiedziała tylko coś w stylu "mój mężczyzna" po czym pocałowała Duffa tak namiętnie, że obstawiam że przynajmniej połowie z nas zrobiło się nie dobrze.
- No to co? Idziemy oblać wolność? - zaproponowała Emily. A to był chyba najlepszy pomysł dzisiaj. Myślałem że za chwilę tutaj uschnę. Uschnę jak stary, biedny baobab z Małego Księcia.
- Po drodze mamy jakiś sklep. Tam się zaopatrzymy - zaproponował Duff, znający wszystkie monopolowe w promieniu 30 km. Jak zaproponował, tak też zrobiliśmy. Wizja zimnego na szczęście piwa spodobała nam się tak bardzo, że w domu byliśmy już po 15 minutach, gdzie na sucho ta sama droga zajmowała nam dwa razy więcej czasu.



Emily:

Dirty Deeds Done Dirt Cheap - AC/DC

Gdy tylko weszliśmy każdy zajął swoje ulubione miejsce. Izzy na podłodze oparty o sofę na której siedziałam ze Slashem, a obok nas Steven. Na fotelu zasiadł ten, który poczuwał się do roli króla, czyli Axl. Michelle i Duff wtuleni na drugiej sofie.
Jak zawsze na początku było drętwo, jednak już po chwili impreza zaczynała się rozkręcać. Steven włączył płytę Poison - jak to Steven - i znowu zaczynała się ta sama kłótnia. Ta, która ma miejsce na każdej imprezie, gdy tylko Adler zbliża się do gramofonu. No cóż, tradycji nie można łamać. Po przegłosowaniu Blondyna włączyliśmy AC/DC. Izzy diler musiał na nas zarobić i wcisnął każdemu po skręcie. Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Rozpoczęły się tańce: od wolnych, po pogo. Ktoś chyba nawet zdążył już pozbyć się zawartość swojego żołądka, jednak dalej piliśmy. Alkoholu ubywało, a nam nadal było mało. Postanowiliśmy uzupełnić zapasy. Jednak pójście całą 7 byłoby zwyczajnie nieekonomiczne. Przemyśleliśmy to i do tej odpowiedzialnej roli wyznaczyliśmy Duffa i Izzy'ego. Szybko zerwali się z miejsca, jednak przecenili swoje siły. Zaraz po wstaniu, zaliczyli glebę. Udając jednak, że nic się nie stało ponownie wstali, tym razem ostrożniej i pognali w stronę przedpokoju. No i wyszli - przynajmniej tak mi się zdawało.
Czekając na wysłanników wszyscy już przysypiali, więc postanowiłam po ludzku, jako jedyna położyć się o łóżka. W drodze na górę zwróciłam uwagę jakieś zwłoki leżące w przedpokoju. Okazało się, że Izzy i Duff jednak nie zdążyli jeszcze wyruszyć. Próbowałam obudzić ich lekkim strzałem z liścia, jednak to nic nie dawało. Nagle siły opadły, a osłabiona postanowiłam chwilę odpocząć obok nich. Zanim się zorientowałam krótki odpoczynek zamienił się w sen. I tak spaliśmy w trójkę w przedpokoju.



Michelle:

Heart Full Of Pride - Perkele

Jak na każdej popijawie bywa: po butelkę sięgnęłam najrzadziej. Jak zawsze to ja byłam najtrzeźwiejszą osobą. Lubiłam się napić, jednak w porównaniu do reszty moich towarzyszy akurat z procentami przesadzać nie przepadałam. Rozejrzałam się dookoła i podliczyłam straty. Zgon zaliczyli wszyscy, z wyjątkiem mnie i Hudsona. On za to siedział i gapił się na mnie. Patrzył tym swoim pewnym wzrokiem, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- A co? - przyglądałam mu się uważnie.
- Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć, czy coś...- uśmiechał się ładnie
- No dobra. Przyjacielski wypad. Czemu nie. - Celowo podkreśliłam trzecie słowo, z nadzieją, że Slash zrozumie o co mi chodzi.
- Taa, przyjacielski - powiedział cicho. - No to jak? Idziemy towarzyszko? - I wyszliśmy.
Slash zaprowadził mnie do jakiejś podrzędnej knajpki. Wnętrze może nie zachwycało, jednak mnie ono urzekło.
Na ścianach pełno zdjęć z podróży. Prócz zdjęć były tam także pamiątki. Knajpa była jedną wielką graciarnią wspomnień. Gdzie człowiek się nie obrócił, tam pocztówka z Grecji, Paryski parasol, czy Japoński wachlarz. Na stołach pełno kwiatów, obrusy także były kolorowe. W całym lokalu panował półmrok. Było to pewnie spowodowane tym, że światło lamp tłumione było przez chusty na nich powieszone. W powietrzu unosił się nieco drażniący zapach kadzidełek. Cały wystrój można by określić jednym słowem: kicz. Pełno kolorów, niepasujących do siebie elementów. Jeżeli jednak umiałeś widzieć, a nie tylko patrzeć, dostrzegłeś w tym logiczną całość. Bez choćby jednego elementu: bez półmroku, miliona zdjęć, pamiątek czy kadzidełek to wnętrze byłoby nijakie.
Usiedliśmy ze Slashem przy stoliku w kącie. Z dala od spojrzeń ewentualnych gości knajpy. Już po chwili zamówiliśmy jedzenie.
- Miło tu, skąd znasz tę knajpę?
- Z życia Kochanie, z życia. Kiedyś przychodziłem tutaj z rodzicami.
- Na prawdę? Kurde, ale fajnie. Zazdroszczę. Moi ciągnęli mnie tylko po tych najdroższych restauracjach. Do których musiałam chodzić w sukienkach których nie powstydziłaby się jakaś księżniczka.
- Niee, kiedyś to była restauracja najwyższych lotów, jednak po zmianie właściciela zeszła na to co tutaj widzisz. Lubię tu przychodzić tylko z sentymentu.
- Czyli jednak. Slash mały książę. - mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Jak byłem mały nie zwracałem uwagi na to czy jestem w jakimś przydrożnym lokalu czy 5-cio gwiazdkowym. Ale nie mówmy o mnie.
- Masz rację, nie mówmy o Tobie tylko jedzmy. - powiedziałam widząc kelnera idącego w naszą stronę z tacą. Po chwili stały przed nami talerze z rybą i frytkami. Swoją droga były to najgorsze frytki i prawie najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam. - Smacznego.
Jedliśmy w milczeniu. Dało się wyczuć między nami pewnego rodzaju napięcie. Zanim się zorientowałam, talerze były już puste.
- Nie chcę Cię popędzać, ale komu w drogę, temu czas. Mam zamiar po drodze wpaść jeszcze do starego znajomego. Opowiadałem Ci kiedyś o Paulu, prawda?
- No tak, wspominałeś. To ten wasz zespołowy diler, tak? Okej, więc chodźmy, ale daj mi jeszcze chwilę, muszę poprawić makijaż. - puściłam do niego oczko i migiem, czując na sobie baczne spojrzenie Hudsona popędziłam między stolikami w stronę łazienki.
Nie minęła minuta, a ktoś już miał zamiar mi przeszkodzić. Drzwi otworzyły się w dziwnie znajomy mi sposób. Nie pomyliłam się. Był to Slash. Szedł w moją stronę pewnym krokiem. Przyparł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować. W usta, po szyi, po dekolcie. Jednocześnie wkładając mi ręce pod koszulkę i błądząc nimi po ciele.
Po raz kolejny przeszedł mnie ten znajomy, przyjemny dreszcz, a w głowie znowu toczyła się bitwa. Moje rozterki zaprowadziły nas do jednej z kabin - nie miałam zamiaru zostać tak otwarcie przyłapana. Slash tym razem był bardziej pewny niż ostatnio: po prosu brał co chciał nie czekając na moje przyzwolenie. Podobało mi się to. Był tak inny od Duffa. Doskonale wiecie, jak sytuacja się rozwinęła, zakończenie prawdopodobnie też znacie. Z łazienki pierwszy wyszedł Slash, na wyszłam kilka minut po nim - musiałam doprowadzić się do porządku. Po chwili wyszłam z łazienki i bez słowa opuściłam lokal. Na zewnątrz czekał Slash, a na jego widok policzki zaczęły mi płonąć.
- Seks w ubikacji? Tego jeszcze nie było. Przez Ciebie staję się niegrzeczna. - powiedziałam wyciągając już odpalonego papierosa z jego ręki.
On seksownie zamruczał.
- No to jak? Teraz może jakieś lepsze miejsce? Supermarket? A może stolik w Rainbow? Hmm? - Pocałował mnie łapiąc za tyłek. Nie mówię, że mi się to nie podobało. Wręcz przeciwnie, chciałam więcej.
Jak już mówiłam, Hudson różnił się od Duffa. Slash był pewny siebie, nie bał się mnie dotykać, wiedział jaka będzie moja reakcja. Duff za to traktował mnie wręcz jak księżniczkę. Każdy ruch wobec mnie wykonywał tak, jak by się bał, że zrobi mi krzywdę. W jego oczach za każdym razem widać było pytanie. Duff był czuły, opiekuńczy i jako wrażliwa osoba właśnie za to go kochałam. Slash stawiał na przeżycia i doznania. Był bardziej przyziemny niż McKagan i chyba właśnie to tak mnie w nim pociągało.
Z przemyśleń wybił mnie moment w którym weszliśmy w jakąś ciemną uliczkę, a z jej głębi wyłonił się - jak sądzę - Paul.
Slash przywitał się z nim, po czym zaczął mnie przedstawiać:
- To jest Michelle, a to jest Paul. Poznajcie się.
- Miło mi - podał mi rękę.
- To co zawsze Hudson?
- O tak. I dodatkowo coś specjalnego, dla tej pani. - mówiąc to nie patrzył się na Paula, bo był zajęty zjadaniem mnie wzrokiem.
- Już się robi. - zręcznymi ruchami z miliona kieszeni wyjął to, na czym nam zależało.
- Dzięki stary. Masz. Powiedz nam jeszcze gdzie... - nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu Paul.
- Dwie ulice dalej jest jakaś opuszczona chałupa.
- Oh, jak ty mnie dobrze znasz. - Pożegnaliśmy się po czym ruszyliśmy w wyznaczonym przez Paula miejscu.
Dwie ulice dalej stał wielki, dwupiętrowy opuszczony dom. Zdziwiło mnie co takie miejsce z horrorów robi tak blisko centrum Los Angeles. Powybijane okna, stare już wyszczerbione mury i wiatr hulający po poddaszu. Aż ciarki przechodziły.
W środku było nie lepiej. Ciemno jak w dupie, wszystko oblepione warstwą kurzu i pyłu z kruszących się ścian. Jedynymi oznakami tego, że przez ostatnie 20 lat ktoś tu zaglądał była jakaś stara sofa i stół ustawione na środku głównego pokoju. Sądząc po ich wyglądzie nie od początku należały one do umeblowania domu. Jestem pewna, że przynieśli je ćpuny, którzy chcieli mieć dogodne miejsce do załadowania w kanał.
- No to spróbujmy co na dzisiaj przygotował nam mój przyjaciel. - Zaciągnął mnie na wspomnianą wcześniej kanapę, usypał kreskę, po czym wciągnął jednym ruchem.
Z przyjemnością poszłam w jego ślady. Oj tak.
Mówią na to biała śmierć, jednak ja tam czułam się po tym jak w niebie.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, czekając aż odlot minie na tyle, żebyśmy byli w stanie wrócić do domu. Nie musieliśmy czekać na to długo, obydwoje byliśmy na etapie podawania heroiny dokanałowo, także wciąganie nie działało na nas już tak, jak kiedyś. Gdy było już okej, ruszyliśmy nasze tyłki.
- Idziemy. - nakazałam wyciągając do Slasha ręce, aby pomóc mu wstać.
- Czekaj, czekaj. Jeszcze coś specjalnego. Pokaż język. - włożył mi jakąś nieznaną tabletkę pod język, tak samo postąpił ze sobą. Potem pocałował mnie namiętnie i napierając na tyle mocno, że zmuszona byłam ułożyć się na ćpunskim stole. Całował coraz namiętniej. dobrze wiedziałam do czego to zmierza.
- Nie, nie, nie... - Próbowałam się spod niego wydostać.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
Tabletka rozpuszczała się i zaczynała działać. Muszę przyznać że dawała niezłego kopa, czymkolwiek była.
- Nic, po prostu chcę już wracać do domu. Tu jest strasznie i zimno. - rozejrzałam się po wnętrzu opuszczonego budynku.
- No dobra, dobra. - powiedział lekko oburzonym tonem. Pozbierał się i już razem zmierzaliśmy ku wyjściu.
Droga do domu minęła szybko i miło. Wtłoczone we mnie substancje dawały mi poczucie euforii i to prawdopodobnie przez nie nie czułam wyrzutów sumienia spowodowanych kolejnym aktem zdrady. Szliśmy, śmialiśmy się, skakaliśmy, krzyczeliśmy. Aż dziwne, że nikogo nie obudziliśmy wchodząc do domu. Zaraz po przekroczeniu progu ruszyliśmy na górę, do sypialni Slasha.
- Kochasz mnie? - zapytał nie wiadomo skąd Slash, przerywając ciszę. Jeszcze mi tutaj takiego pytania brakowało, no super...
Pewna, że pytanie zadane pod wpływem narkotyków udałam, że go nie usłyszałam.
- Kochasz mnie? - zapytał po raz drugi, tym razem trochę głośniej.
- Skąd to pytanie? Co cię tak na miłość wzięło?
- No bo chcę wiedzieć - powiedział po czym mnie przytulił.
- A jeżeli odpowiem nie?
- Odpowiedz szczerze.
- Sądzisz, że to miłość? Że będziemy jak Romeo i Julia? - skutecznie odkładałam odpowiedź na pytanie.
- Pytam o to co ty sądzisz na ten temat.
- Biorąc pod uwagę naszą kilkuletnią przyjaźń... Sądzę, że nie jest to zwykły romans. Może jeszcze nie miłość, ale już nie romans. Jeżeli miałabym to nazwać miłością byłaby to miłość zła, zakazana i patologiczna. - popatrzyłam mu w oczy.
Slash nie zareagował na to co powiedziałam. Odsunął się ode mnie i zaczął przeczesywać swoje kieszenie w poszukiwaniu paczki fajek i zapalniczki. No cóż...
- Wiesz co? Ja już pójdę, bo jestem zmęczona. Do jutra. - uśmiechnęłam się do niego blado i ruszyłam w stronę drzwi. A on nic nie odpowiedział.
Myślcie co chcecie: że jestem łatwa czy coś, ale to nie tak. To nie tak, że przespałam się z Saulem i od razu wielka miłość. On zawsze był mi bliski, a teraz doszła do tego dodatkowo fizyczna bliskość. Czułam się głupio, mogłam mu się do niczego nie przyznawać.
Kiedy próbowałam zasnąć dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nie dawały mi one odpłynąć w objęcia Morfeusza. Po raz kolejny nie chciałam patrzeć następnego dnia Duffowi w twarz. Po raz kolejny dotarło do mnie, jak bardzo go zraniłam, mimo iż on o tym nie wie. Po raz kolejny obiecywałam sobie, że więcej tego nie zrobię.



Emily:

Rebel Yell - Billy Idol

Cała noc przebiegała całkiem spokojnie. Rano obudziły mnie wpadające przez drzwi promienie słońca i niestety ból głowy. Rozejrzałam się dookoła i zastanawiałam się co ja tutaj robię. Obok mnie leżał Duff i Izzy. Niezły widok. Nie licząc tego, że ślina lała się im z ust i że wszystko mnie bolało było całkiem w porządku. Chwilę zajęło mi zanim wstałam. Cała ekipa jeszcze spała, więc postanowiłam pójść do łazienki, by się ogarnąć. Podczas prysznica patrzyłam na swoje ciało i doszłam do wniosku, że czegoś mi w nim brakuje. Niby wszystko mam na miejscu, ale jednak nie o to mi chodziło. Po chwili namysłu wiedziałam już czego chce i wiedziałam kto może mi w tym pomóc.


*Kilka minut później*


- Slash.. Śpisz? - co za głupie pytanie, no pewnie, że spał. Podeszłam do łóżka i nachyliłam się nad moim chłopakiem. Doskonale wiedziałam jak najlepiej go obudzić. Delikatnie pocałowałam go w usta, podziałało błyskawicznie. Zaraz doszedł do siebie i pocałunek odwzajemnił, nie dałam mu jednak więcej przyjemności.
- Wstawaj, musimy pogadać.
- Boże, tak z rana. To aż tak ważne? Proszę Cię, nie mów tylko, że jesteś w ciąży.
- No właśnie o to chodzi, że jestem... - chciałam zobaczyć jego minę.
- Żartujesz, prawda? Przecież to nie możliwe.
- A jednak.
- Ja pierdole. Nie no. To fajnie. Będziemy mieć małego Hudsonka.
- Nie no, a tak naprawdę to chcę sobie zrobić tatuaż.
- Uhh. Matko. Nie no, bachora to ja bym nie wytrzymał. Jak dobrze, że nie zaszłaś w ciążę. Jestem z ciebie dumny. - przytulił mnie klepiąc po plecach. - Ale ten tatuaż nie do końca mi się podoba. Ty wiesz, ile statystycznie tatuaży się nie udaje? Dużo!
- Ale to nie byłaby tylko moja wina, mój drogi. - ładnie się do niego uśmiechnęłam. - No ale dlaczego nie? Przecież masz tatuaż i jakoś żyjesz. A w ogóle nie mów mi, że wierzysz w statystyki, bo po kim jak po kim ale po tobie bym się tego nie spodziewała.
- Właśnie, dobrze że dodałaś to "jakoś" nawet nie wiesz jak bliski śmierci przez niego byłem.
- Nie rób sobie ze mnie głupich żartów, okej?
- No dobra, stop. Nie zabronię Ci zrobić tatuażu, ale poważnie się nad tym zastanów, okej Skarbie?
- Już się zastanawiałam. I już wiem że tego chce.
- A jaki?
- To zależy od ciebie. Chcę żebyś zrobił dla mnie projekt.
- No pewnie. Jak sobie życzysz - przysunął się bliżej i zaczął całować mnie po szyi.
Ja oddawałam się jego pocałunkom, po czym zaczęłam namiętnie całować go w jego namiętne usta.
Slash zamruczał, jak to miał w zwyczaju. Przejął inicjatywę i zgrabnymi ruchami pozbywał się ze mnie garderoby. Wszystko poszło szybko, a uchylone drzwi nam ani trochę nie przeszkadzały.



Slash:

Eye Of The Tiger - Survivor

Kiedy było już po wszystkim leżeliśmy wtuleni. Jedną ręką obejmowałem Em, gładząc ją po włosach. W drugiej trzymałem papierosa. Ta sielanka nie trwała długo. Już po chwili swoim seksownie ochrypłym głosem poprosiła mnie o fajkę. A potem jak para przyjaciół, uprawiających seks bez zobowiązań siedzieliśmy ramię w ramię rozkoszując się smakiem szlug.
- O kurwa! Zapomniałam! Miałam dziś odwiedzić rodziców! - Zanim się obejrzałem Emily nagle wstała i leniwie narzucała na siebie porozrzucane po całej sypialni części garderoby.
- Idź, bo jeszcze nie pozwolą Ci z nami mieszkać z powodu tego, że rzadko ich odwiedzasz. - uśmiechnąłem się ładnie.
- No właśnie. Więc idę. - ubrała kowbojki po czym wyszła.
Leżałem jeszcze przez chwilę. W domu panowała cisza, tylko z kuchni dochodziły jakieś trzaski. Postanowiłem sprawdzić kto prócz mnie i Emily jest takim rannym ptaszkiem. Narzuciłem na siebie tylko bokserki i spodnie, nie bawiłem się w szukanie koszulki. Zszedłem na dół. W kuchni stała Michelle. Walczyła z jedną z bardziej rozwiniętych technologicznie rzeczą w naszym domy, z prezentem od rodziców Emily - z ekspresem do kawy.
- Co za rupieć! - chyba nie usłyszała, jak wchodzę.
Postanowiłem zajść ją od tyłu i trochę przestraszyć. Pocałowałem ją w szyję i powiedziałem:
- Nie przezywaj go tak on ma uczucia. - po czym wróciłem do poprzedniej czynności.
- O matko. Slash... przestraszyłeś mnie. - na początku widocznie jej się to podobało, jednak po chwili speszona powiedziała: - Slash, zostaw mnie.
- Co ci się od wczoraj dzieje? Jeżeli nie chcesz zawsze możemy to wszystko zakończyć... - Michelle od wczoraj była jakaś dziwna, a ja zaczynałem mieć tego dość.
- Slash, czy ty się nie przejmujesz tym, że już dwa razy zdradziłeś Emily? I to z jej najlepszą przyjaciółką. - Łaskawie odwróciła się do mnie przodem.
- Na razie nie pora, żeby o tym myśleć. - czułem się jak na przesłuchaniu...
- A kiedy będzie pora? - jedną ręką dotknęła mojej twarzy, a mnie nerwy od razu trochę przeszły.
- Jeszcze nie teraz. Żyję chwilą, a nie tym co będzie w przyszłości. - miałem ochotę ją pocałować, jednak pewnie od razu zostałbym odrzucony.
- No tak, to przecież tylko romans. - uśmiechnęła się złośliwie. - Chcesz kawy?
- Niee, ale piwa to bym się napił.
- To nawet lepiej, bo jak widzisz ekspres odmawia posłuszeństwa. - odwróciła się do mnie tyłem, a że stałem na tyle blisko otarła się o mnie swoim drobnym ciałem.
W teorii nie dzieliła nas żadna odległość, w praktyce jednak czułem, jak by między nami ktoś postawił mur. Nie wiedziałem do końca o co chodzi, ale nie podobało mi się to. Nie lubię odtrącenia i najchętniej uniesiony honorem odszedłbym stamtąd, jednak coś mi na to nie pozwalało.
Stałem tak jeszcze chwilę, gdy nagle usłyszałem hałas - to był Duff.
- Wina, wina, wina dajcie, a jak nie to spier..! O, a co wy tu robicie? - spytał jeszcze zaspany. Na niczym nas nie przyłapał, bo w porę usiadłem przy stole.
- Panie Mckagan, siedzimy i leczymy kaca. A pan chyba jeszcze nie wytrzeźwiał? - zażartowałem.
- No widzisz panie Hudsonie, takie życie. Chyba muszę pić dalej, żebym się kacem od Was nie zaraził.
- Oj nie, nie będziesz pić w biały dzień - powiedziała Michelle, wtulając się w Duffa.
- A ja się za to napiję! - wypiłem parę łyków, po czym podałem Duffowi piwo. Nie będzie tak biedak na sucho stał.
I w sumie to było chyba najgorsze, co mogłem wtedy zrobić. Michelle obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem, po czym bez zastanowienia namiętnie pocałowała Duffa, jednocześnie wyciągając mu puszkę piwa z ręki. Patrząc na tę scenę coś mnie zakuło. Udałem jednak, że mnie to nie rusza i poszedłem pooglądać nowy sezon Misia Yogiego.
Śmiech Michelle dochodzący z kuchni, mieszający się z dość donośnym głosem McKagana idealnie utrudniał oglądanie. Po chwili wyszli i skierowali się na górę. Nie wiem czym się potem zajęli, w sumie nawet mnie to nie obchodziło, ale pamiętam z tego ranka jeszcze jedno. Kiedy wchodzili po schodach Michelle na chwilę odwróciła się i popatrzyła na mnie ze wzrokiem mówiącym jednocześnie " przeginasz " i " bądź u mnie wieczorem ". Ahh te kobiety. One zawsze takie niezdecydowane.

___________________________________________________
Witamy z nowym rozdziałem. 
Zacznijmy od tego, że cholernie dziękujemy za każdy komentarz który dostałyśmy. Nawet nie wiecie, jak nas to mobilizuje.
A co do samego rozdziału: Wiemy, że musieliście się na niego naczekać, jednak mamy nadzieję, że dzięki temu znajdzie się pod nim wiele opinii. 
Rozdział taki trochę zapychacz, ale takie też być muszą. Pojawiła się w nim nowa postać - Paul - której opis już nie długo, o ile nie zaraz, pojawi się w zakładce "Bohaterowie". 
A teraz ważna informacja: 
Jak pewnie wielu z Was się domyśliło od 1 września idziemy do szkoły średniej. Wiadomo, pierwsza klasa jest tą najgorszą - trzeba poznać klasę, nauczycieli. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że jedna z nas wybiera się do szkoły z internatem, gdzie o internet będzie trudno. 
TAKŻE, ŻEBY NIE BYŁO, OGŁASZAMY WSZEM I WOBEC, ŻE ROZDZIAŁY BĘDA DODAWANE RZADZIEJ. NIE ZAWIESZAMY BLOGA, ALE LICZYMY NA WASZĄ CIERPLIWOŚĆ. POSTY POJAWIAĆ SIĘ BĘDĄ CO DWA, TRZY TYGODNIE. 
No, to by było na tyle. 
Liczymy na Was. ;))