środa, 30 lipca 2014

Info.

Siemka wszystkim. Wiemy, że zapewne z zapartym tchem czekacie na następny rozdział naszego opowiadania. Tak wiemy, to już wasze uzależnienie. Mamy jednak pewną wiadomość. Mianowicie: Nie wiemy kiedy się on pojawi. Są wakacje, nie ma za bardzo czasu, czy nawet ochoty. Możliwe, że pod koniec sierpnia się zmotywujemy i weźmiemy za pisanie. Do tego czasu żegnamy i życzymy udanego drugiego miesiąca wakacji. SEX, DRUGS AND ROCK & ROLL! Taak, z tą zasadą przeżyjcie kolejny miesiąc. No bo w końcu następne wakacje dopiero za rok! Wykorzystajcie je jak najlepiej. Music. Magda & Michelle

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział VII

Sobota. 5 lutego. Całe towarzystwo, które jeszcze kilka godzin temu bawiło się na domówce, teraz ledwo żywe imprezę odsypiało. Wszędzie walały się puste butelki po wszelakiego rodzaju napojach, niedopałki papierosów, resztki jedzenia, pozostałości po narkotykach i wszystko co tylko można było sobie "wymarzyć'. Jednym słowem. Ich dom wyglądał jakby właśnie przez Los Angeles przeszedł huragan.
Slash, któremu z wiadomych powodów wczorajszy wieczór podobał się podwójnie leżał pod stołem z ręką zaciśniętą na szyjce butelki z resztką wina - tak na wszelki wypadek, gdyby nad rankiem zachciało mu się pić. Michelle czująca wstyd po tym co zrobiła poprzedniej nocy spała na dachu, lekkim snem, wtulona w Duffa, który nieświadomy mocno obejmował ją ramieniem chroniąc przed ewentualnym chłodem poranka. Steven za dobrze tej imprezy nie wspominał. Siedział w łazience wtulony w kibel, bo już koło 2 nad ranem jego organizm rozpoczął strajk. Izzy smacznie spał za kanapą. Impreza przyniosła mu wiele korzyści, z których największą było poznanie najlepszego dostawcy w mieście, dzięki czemu sprzedawany przez niego towar już wkrótce mógł być o niebo lepszy, niż ten dotychczasowy. Axl spał w swoim pokoju. Wszystko było by okej, gdyby nie to, że koło niego smacznie chrapało dwóch transwestytów, których Rudy przez nadmiar alkoholu tej nocy zapewne pomylił z po prostu trochę brzydszymi kobietami. Emily, jako ta, która trzymała fason zasnęła na kanapie, zrzucając poprzednio z niej Slasha, który to właśnie przez nią spał pod stołem.

Michelle:

Touch Too Much - AC/DC


Obudziłam się sama, jednak do stanu trzeźwości doprowadziła rześka bryza. Otworzyłam oczy, ale nie miałam zamiaru na razie wstawać. Rozejrzałam się. Leżałam z Duffem na dachu. Mój ukochany jeszcze spał. Kiedy doszłam już do siebie postanowiłam  uwolnić się z jego ramion. Szczerze mówiąc po tym co wczoraj zrobiłam moje myśli krążyły wokół tego, czy jestem jego ramion w ogóle warta.
Usiadłam. Duff zaczął coś mamrotać.
- Ciiii ... - Podziałało, McKagan po raz kolejny odpłynął.
Wstałam, otrzepałam zawilgocone przez noc ubrania i weszłam do domu. Widok Hella był o niebo lepszy, niż mogłam się tego spodziewać. Owszem, panował syf, jednak w granicach normy. Okej, śmierdziało jak by przez tydzień miała tu treningi szkolna drużyna football'owa, ale to jeszcze nic.
Nieznanych mi gości nie było - widocznie opuścili imprezę kiedy powoli zaczynała się kończyć, chcąc się jeszcze doprawić w jakimś pubie.
Brnęłam przez morze śmieci w stronę kuchni, nie chcąc nikogo obudzić. Kiedy już się w niej znalazłam sięgnęłam szklankę, nalałam wody z kranu i delektowałam się jej wspaniałym smakiem. Piłam do puki o mało nie umarłam na zawał.
Usłyszałam chrząknięcie. Obróciłam się, po czym zobaczyłam Slasha. Stał oparty o framugę drzwi, które prowadziły do kuchni. Seksownie się do mnie uśmiechał. Nie wiedziałam jak mam na to zareagować. Ciszę przerwał Hudson.
- Cześć Mała. Jak tam?
- Bywało lepiej. Głowa mnie boli. - doskonale wiedziałam, że nie o to mu chodziło.
- Nie dziwię się. Mnie też, dlatego przyszedłem się znieczulić. - w tym momencie wyjął ostatnie piwo z lodówki. A ja miałam na nie ochotę...
- Dasz mi trochę?
- Mogę ci dać i tak już wymieniliśmy ślinę...W sumie, nie tylko ślinę. - uśmiechał się do mnie uroczo.
W tamtej chwili miałam ochotę go zabić. Mógł to jeszcze wykrzyczeć. Niech kurwa wszyscy się dowiedzą.
Nie miałam ochoty tego komentować, sięgnęłam butelkę i wypiłam łyk. Widząc jego baczne spojrzenie lustrujące moją osobę stanęłam do niego tyłem, nadal delektując się goryczą piwa.
- A co sądzisz o tym co pomiędzy nami wczoraj zaszło? - nie dawał za wygraną.
- To... to nic nie znaczyło.
- Nie no, jak dla mnie też. Tylko pytam co ty o tym myślisz. Nie chciałbym wyjść na jakiegoś dupka. Wiesz... Jakbym nie zapytał to pewnie miałabyś mnie za chuja bez uczuć. Znaczy ja mam uczucia, ale tylko wtedy kiedy trzeba. No, ale w tym momencie nie mam uczuć, bo nic do ciebie nie poczułem. Mam nadzieję, że to zostanie między nami. - Slash zaczął pieprzyć jak najęty. Chyba nie zauważył, że co to co mówił w ogóle nie miało sensu.
- No pewnie. - podałam mu jego butelkę już do połowy opróżnioną.
- Noo... ale podobało ci się wczoraj? - a ten znowu o tym samym. Ja uważałam ten temat za zamknięty. Niestety on chyba nie.
- Tak. Nie! Może... Slash, nie gadajmy o tym w urodziny Duffa! - Powiedziałam trochę za głośno. Byłam zdenerwowana, jednak sama nie wiem czy bardziej na Slasha, za to, że drążył ten temat, czy na siebie, że moja odpowiedź nie była znaczącym zaprzeczeniem.
- No dobra, dobra. Skoro tak chcesz. Już nic nie mówię. Idę sobie. Nie ma mnie. - każde zdanie wymawiał oddalając się krok, po kroku.
" Ughhh. Co za...! " Usiadłam przy stole kuchennym. Moje myśli zalała fala wspomnień z poprzedniej nocy. Ja i Slasha, Slash i ja. Sceny wracały do mnie jak żywe, a ja robiłam się coraz bardziej wściekła. Wściekła na samą siebie: Jak mogłam w ogóle pomyśleć o tym, że mi się to podoba? Przecież to złe. Jednak trzeba było przyznać, że Slash był świetnym kochankiem, a dreszcz emocji towarzyszący zdradzie dodawał temu wszystkiemu pikanterii. Jak na typową kobietę przystało moje myśli cały czas przybierały nowy tor, z czego wynikły trzy rzeczy: serce kibicowało Duffowi, ciało domagało Slasha, zaś umysł obmyślał plan jak połączyć jedno z drugim.

Duff:

Bad Madicine - Bon Jovi


Ze snu wyrwało mnie rażące swoimi promieniami słońce.  Nie miałem ochoty wstawać. Po krótkiej chwili doszła do mnie jednak bardzo ważna informacja. Mianowicie: nie wiedziałem gdzie jestem.
Zacząłem się rozglądać. Dalej nic mi to nie mówiło. Nigdzie nie było łóżka, ani mebli. Nie było nic, tylko dachówka i widok na morze. Jednak już po chwili dotarło do mnie, że znajduję się na dachu. "McKaganie, ty bystrzaku".
Musiałem mieć niezły odlot, że wyniosło mnie aż tutaj. Do tego jeszcze napierdalała mnie głowa. Bardzo udana impreza. Szkoda tylko, że tak mało z niej pamiętałem. Przebłyski zabawy z Emily, pogodzenie z Michelle, jednak jestem pewien, że żadnego dachu tam nie było.
Wstałem, przez co o mało nie spadłem. Kiedy udało mi się odzyskać równowagę, zszedłem na dół. Okropnie chciało mi się pić. Moim głównym celem była lodówka. Zanim jednak do niej zajrzałem, spostrzegłem Michelle siedzącą przy stole. Tępo wpatrzoną w widok za oknem.
- Cześć Kochanie. - chyba nie słyszała jak wchodzę, bo aż podskoczyła na krześle. - Jak ci się spało? A w ogóle dlaczego spałem na dachu? - Byłem gotów wynająć do tego Sherlocka. Miałem nadzieję, że odkryje, dlaczego tam wylądowałem.
- Cześć - powiedziała blado się do mnie uśmiechając. Chyba faktycznie ją przestraszyłem. - Wyszliśmy tam wczoraj wieczorem. Nie pamiętasz?
- No nie do końca.
Chwila ciszy.
- Tak w ogóle, to wszystkiego najlepszego Duffy. - Wstała i wtuliła się we mnie. - Dużo szczęścia i co tylko sobie wymarzysz. - Chyba tak jak ja nie była dobra w składaniu życzeń, jednak podobały mi się tak bardzo, że w nagrodę pocałowałem ją najczulej jak w tamtej chwili umiałem.
- Ej, ej, ej! Jeżeli chcecie pracować nad McKaganem Juniorem to kierunek sypialnia. - Tę piękną chwilę przerwał nam Slash - Jednak nie radzę, bo... - Tu podniósł w górę dwie wielkie reklamówki z zakupami. Dźwięk obijanego szkła pozwolił bez zaglądania odgadnąć ich zawartość. - ... zabieramy się za poprawiny! - Odłożył trunki na stolik i zaczął się wydzierać, biegając po domu - Kurwa chuje wstawać! Ile to można spać! Czas zacząć kolejną imprezę! - jego krzyk był tak donośny, a głos tak przepity, że obudziłby nawet umarłego. - A właśnie, Duff! Wszystkiego chuju najlepszego! Dużo Danielsów! Dużo dziwek! Drzewa koki! Spełnienia marzeń, no i wszystkiego najlepszego ogólnie! - To nie możliwe, żeby było w nim z rana tyle energii, bez wcześniejszego zasmakowania speedu.
- Dzięki wielkie stary, ale teraz się zamknij bo łeb mnie ostro napierdala. - powiedziałam łapiąc się za głowę.
- Kurwa. Którego mam wykastrować?! - to Emily.
Zaspana usiadła na kanapie. Macając stół próbowała znaleźć paczkę papierosów i zapalniczkę.
- Ja pierdolę, ale bym popływał! Kto idzie ze mną?! - Nagle z łazienki jak zawsze na temat odezwał się Steven.
- Steven. Dobrze się czujesz? Bo chyba zaczynasz mamrotać. - zapytałem.
- Coo? Nie! Chcę pływać! Chcę! Chcę! Chcę! - No jemu to już chyba totalnie odbiło. Zaczął skakać jak małe dziecko.
- Dobrze, pójdziemy na ten cholerny basen, ale się zamknij łaskawie! - Zachrypnięty krzyk Emily.
- Tak. JEJEJEJEJEJEJEJE! Pójdziemy na basen! Basen! - jednak je nie posłuchał i dalej darł mordę. W tym samym czasie dostał butelką w głowę. Nadawcą tej przesyłki była Emily.
- Mówiłam żebyś się zamknął!
- Aua.. zabolało. - Mina skarconego psa i głos płaczącego dziecka. Cały Adler. Gość sympatyczny, zabawny. Powiedziałbym, że jak na nasze standardy nawet inteligentny, jednak bardzo często ukrywał to pod płaszczem bezradności i dziecinnych zachowań. No ale cóż... to był Steven, a prawda jest taka, że i tak każdy go uwielbiał.
- No to... może wcześniej w ramach złagodzenia bólu po browarze? - ciszę przerwał Slash i jego ubóstwienie napojów alkoholowych.
- Jestem za! - wykrzyczał Axl - Muszę odreagować waszą głupotę. - Chociaż moim zdaniem, to on chciał odreagować tych dwóch facetów przebranych za kobiety, którzy właśnie wchodzili z jego sypialni.
Steven nie zawahał się odwarknąć coś Axlowi, chyba nawet na temat nowych koleżanek Rose'a, jednak ten nawet nie zwrócił na to uwagi. Zajęty był bowiem opróżnianiem przynależnego mu piwa, czym z resztą zajął się każdy z nas. Kiedy wszyscy we krwi mieli chociaż setną promila alkoholu zebraliśmy się na obiecany Stevenowi basen. Co dziwne, nie tylko on okazywał z tego tytułu kupę entuzjazmu.

Axl:

Impossible Brutality - Kreator


Basen znajdował się nie daleko, czego w sumie nie rozumiem. Co za idiota budował basen 15 min drogi od morza?! No, nie ważne. W każdym razie, kiedy tam już doszliśmy, z racji naszego cudownego stanu prawie upojenia ludzie nie do końca przystępnie nam się przyglądali. Prawie upojenia, bo prawda jest taka, że jednym piwem, to się upić może moja babcia, ale nie my. Co i tak nie zmienia faktu, że ci wszyscy idioci bacznie nas obserwowali.
Kiedy już cudem, za namową dziewczyn, gruba, brzydka i stara kobieta za kasą nas wpuściła, a my prędko przyodzialiśmy kąpielówki, basen był nasz. Dziewczyny, jak to kobiety, na początek postanowiły posiedzieć na brzegu i nie przeszkadzając nikomu porozmawiać na babskie tematy. My, męska część wycieczki, jak to faceci zaczęliśmy od razu robić sobie żarty. Wrzucanie się do wody, skakanie na główkę. Pewnie wyglądało by to trochę inaczej, gdyby nie fakt, że trzeźwi to my do końca nie byliśmy. Z całej naszej wycieczki nie umiałem namierzyć Izzy'ego. Zaraz po wejściu gdzieś wyparował, co jest w sumie do niego podobne. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tamtym czasie jarał w łazience zioło.
A wracając do sytuacji. My się bawimy, dziewczyny plotkują, a tu nagle podchodzi do nich dwóch  osiłków. Nie zainteresowałbym się tym ani trochę, gdyby nie to, że zachowywali się wobec niech nieuprzejmie, nie wspominając o lekkiej szarpaninie, jaka między nimi zaszła - no tego to już było za wiele.
- Ej, chłopaki.. - Tymi słowami przerwałem moich cymbałom zabawę. Wszyscy grzecznie mnie posłuchali i spojrzeli we wskazanym przeze mnie kierunku.
Zanim oni wygramolili się z wody, jeden z osiłków zdążył Izzy'emu, który łaskawie się pojawił, przypierdolić pięścią w nos, a we mnie coś pękło. Nie czekając na resztę w ataku furii podbiegłem do tych kolesi i zacząłem jednego na ślepo okładać pięściami. Byłem cholerykiem, to trzeba mi przyznać. Bez zastanowienia potrafiłem komuś zrobić krzywdę, czego nie raz żałowałem, jednak nie wtedy. Wtedy miałem ochotę zabić tych sukinsynów! No rzesz kurwa, nie będą mi bić przyjaciela.
Jak już mówiłem, rzuciłem się na tego, co uderzył Stradlina. Okładania pięściami kolesia, nie było końca. Pomogli mi także te imbecyle z mojego zespołu. Oni zajęli się pozostałymi, którym także się coś nie widziało. Slash bił gościa po brzuchu, a jak trzeba było to i po twarzy. Duff podtapiał jednego w basenie, a w przerwach przywalił mu pięścią w mordę. Izzy wykonywał wszystkie chwyty jakie tylko znał: jemu trafił się akurat najbardziej napakowany pedał. Biedaczysko...A Steven jak to Steven, prawie poległ: jemu też trafił się dużo silniejszy. Jednak najlepszy okazał się moment, gdy Emily chciała pomóc biednemu Adlerowi. Wreszcie miała okazję, by pokazać czego nauczyła się za tyle lat treningu. Zlała go bardziej, niż my wszyscy razem wzięci. Było już tak pięknie, prawie ich skopaliśmy tak, że z płaczem pobiegli by do mamusi, jednak przeszkodzili nam ci jebani ochroniarze. Swoją drogą, niezły maja refleks...

Izzy:

The Ocean - Led Zeppelin



Dziwka, diler, dziwka, diler. Dopiero wyglądając przez okno policyjnego wozu dostrzegłem, jak monotonne jest Los Angeles. Miasto Aniołów? Bzdura. Miasto narkotyków, prostytutek, brudu i śmierci. Jednak tak na prawdę wolałem stać tam, wśród tego syfu, niż siedzieć w tym zapchlonym radiowozie.
Jechaliśmy właśnie na komisariat. Ja, reszta Gunsów i dziewczęta, a do tego Ci kutasiarze, przez których do całej bójki doszło. Sądząc po minach chłopaków bardzo dobrze, że tamtych dwóch wieźli osobnym autem, bo obawiam się, że gdyby byli tutaj z nami taki Slash, Duff, nie mówiąc już o Axlu dokończyli by to, co zaczęli na basenie.
- Izzy, jak tam? - spytała Michelle. - bardzo boli?
- Nie. - uśmiechnąłem się blado. Tak na prawdę bolało jak skurwysyn, ale przecież tego nie powiem.
Przyłożyłem dłoń do prawego oka. "Czym matka karmi tego imbecyla,że aż tak mocno bije?!" pomyślałem. Łuk brwiowy ciągle krwawił, a oko było podbite na tyle mocno, że ledwo co przez nie widziałem.
Moje rozmyślania na temat matki osiłka, jakkolwiek to brzmi, przerwał głos policjanta.
- Już jesteśmy. Za chwilę przyjdą po was policjanci którzy zamkną was w areszcie - jego beznamiętny głos doprowadzał mnie do szału.

***

Cold Sweat - Megadeth


Cela była zimna i nieprzyjemna. Adler chlipał, że chce już wrócić do domu i dalej przytulać się do ubikacji. Axl chodził tam i z powrotem klnąc na dosłownie wszystko. Michelle próbowała dojść do ugody z glinami, Emily stała koło niej i starała się jej w tym pomóc. Duff ze Slashem siedzieli oparci o ścianę celi i tępo przyglądali się jej wnętrzu. Mnie zaczynał łapać głód..
- Dobra. Nic nie wskóramy. Mamy klasycznie do wykonania jeden telefon - powiedziała wkurzona Emily.
- Ooo to może ja zadzwonię do Cindy? Pamiętacie ją chłopaki? - powiedział Steven
- Taa, to ta którą wczoraj ruchałeś? - powiedział bez uczuciowo Slash. Jak ja kocham te ich ekscytujące rozmowy pełne życia.
- Noo...Tak...A co?
- Nie ma chuja, nie odbierze.
- Ale dlaczegooo? - zawodził Steven. Rozmowa ciągła by się w nieskończoność, gdyby nie przerwała im Michelle:
- Zadzwonimy do moich rodziców. - powiedziała wymieniając porozumiewawcze spojrzenie z Emily.
- Nie! Nie możesz! Przecież oni Ciebie, już nie mówiąc o nas, chyba zabiją! - Duff wstał jak oparzony.
- Spokojnie, załatwimy to.
- Dziewczyny mają rację - przemówiłem, a wszyscy wlepili we mnie swoje zdziwione spojrzenia. - Noo... Rodzice Michelle siedzą w tym całym karnym gównie, nie? Oni będą wiedzieć, co robić. I tak się dowiedzą, a lepiej żeby powiedziała im o tym Michelle, niż gliny. - kontynuowałem.
- Ja już nie pierwszy raz siedzę w areszcie, więc mogę tu zostać. Kiedyś mnie wypuszczą. - powiedział Axl. On jak zwykle miał inne zdanie na ten temat. Ja miałem towar do opchnięcia, a ten mi tu wyjeżdża z tym, że on tutaj może zostać.
- To jak dzieciaki? Już ustaliliście, do kogo dzwonicie? - zapytał gruby chodzący stereotyp amerykańskiego policjanta.
- Tak. Wiemy.
Michelle opuściła celę. Z nadzorem gliniarza podeszła do telefonu, który stał na tyle blisko, że słyszeliśmy każde wymawiane przez nią słowo.
- Halo. To ja, Michelle. - zaczęła - No tak, to nie mój telefon... Czy u mnie wszytko w porządku? No nie do końca... Ale spokojnie tato, jestem cała... Tak, Emily też... No, bo jest sprawa. Przyjedziesz na główny komisariat? ... Tato, nie denerwuj się, to pomyłka.... Wytłumaczę Ci wszystko, tylko przyjedź, proszę... Dziękuję... Dobrze. Pa. - Koniec. Michelle z kamienną miną wraca do nas do celi.
- No i co? Prawda, że wychodzimy? - zapytał Steven z zacieszem
- No pewnie. Daj tylko czas, żeby moi rodzice tu dotarli.

***

Been a Son - Nirvana


Dosłownie chwilę później państwo Petterson stanęli przy naszej celi. Rzucili nam wściekłe spojrzenie i przeszli do rozmowy z policjantem.
Rodziców Michelle w prawdzie już znałem, jednak teraz wydawali mi się zupełnie obcymi osobami. Uśmiech jej matki zastąpiła beznamiętna mina, a uprzejmy wyraz oczu ojca zdenerwowanie. Z policjantem rozmawiał Pan Petterson, jego żona natomiast co jakiś czas dorzucała od siebie swoje dwa grosze.
Po chwili drzwi celi otworzyły się, a policjant ruchem ręki kazał nam wyjść. Nie czekając dłużej wszyscy opuściliśmy to miejsce tortur. Michelle wyszła ostatnia i przepraszająco patrzyła na ojca.
- Ja ci to wytłumaczę tato...
- Tutaj nie ma co tłumaczyć. - Yhy, miałem rację. Jej ojciec z miłego faceta, stał się kutasem w garniturze. Tacy prawnicy działają na mnie jak mało kto. Nienawidzę ich. Uważają się za lepszy, a za chuja tacy nie są.
- Ale to nie nasza wina. To tamtych dwóch zaczęło. Chłopaki tylko nas bronili...
- Z tego co zdążyłem usłyszeć, nie do końca tak było.
- Wiadomo, że władzę będą stać po stronie tych, którzy gorzej z bójki wyszli, których było mniej i którzy nie mają długich włosów! - Michelle się chyba wkurzyła. - Chodźcie chłopaki. Idziemy... - złapała Duffa za rękę i pociągnęła go w stronę wyjścia.
- Zaraz, zaraz. Dziewczyny nigdzie z wami nie idą. Nie zostały stworzone do tego, aby się tak marnować. Powinny zajmować sobie głowę nauką, a nie mieszkaniem z nadpobudliwymi chłopakami. Jak zapewnicie im przyszłość lepszą, niż to co na razie sprowadziliście na ich głowę, możecie się odezwać... - No teraz to chuj już przesadził
- Ale, co chcesz przez to powiedzieć tato?...
- Chciałem powiedzieć tylko to, że wracacie z nami, nie z nimi. Czeka was powrót do prawdziwego domu. No już, już. Pożegnajcie się i idziemy. Nie mam zbyt dużo czasu.
- Nie może pan! Dziewczyny są pełnoletnie, mogą decydować same o sobie. Pan nie może im niczego nakazać. - wyskoczył Slash.
Uważam, że i tak mówił zbyt łagodnie. Jednak co ja się będę zajmował nie swoimi sprawami.
- Nie będziesz mi mówił co mam robić. Nie jesteś ich ojcem i to nie ty będziesz tu decydował. Nie mam ochoty się z tobą sprzeczać. Jak już mówiłem nie mam czasu. Czekam w samochodzie.
Duff ze Slashem, nie mówiąc o Emily gotowi byli się awanturować. Michelle stała za to ze łzami w oczach tępo wpatrzona w rodziców.
- A... mogę się chociaż pożegnać? - jej pytanie wzbudziło wśród nas wielkie poruszenie.
- No przecież przed chwilą powiedziałem ci, że masz się żegnać i idziemy. No raz, raz.
Michelle podeszła i pocałowała Duffa. Bardzo delikatnie, lecz czule. Nie przejmowała się naszą obecnością. A potem przytuliła go mocno, chowając twarz tak, aby nikt nie widział, że płacze. Emily do pożegnania nie było tak spieszno. Nadal chciała się awanturować, jednak w tamtej chwili wszyscy wiedzieliśmy, że dłuższe opieranie się ma sensu.

____________________________________________________
Na początek dziękujemy Wam wszystkim za każdy komentarz, pod poprzednim rozdziałem. Mamy nadzieję, że poniżej tego znajdzie się ich jeszcze więcej. Cieszy nas także to, że w gronie naszych obserwatorów jest coraz więcej osób. c:
Rozdział nam się osobiście podoba. Tworzony.... długo jak na nas, ale mamy nadzieję, że nie przełożyło się to na jego jakość.
Jeszcze raz zachęcamy do komentowania. Im więcej komentarzy, tym większe motywacje do pisania. Każda Wasza opinia, to jeden argument dla nas, aby nie zawieszać bloga. Apelujemy do biernych czytelników, a nawet obserwatorów: Komentujcie! Nawet jednym (dla was) marnym słowem. Dla nas jest ono cholernie ważne. :))))
Na koniec przypomnimy o nowych zdjęciach jakie dodałyśmy do Albumu wspomnień a także o istniejącym facebook'owym fanpage'u naszego bloga.
Pozdrawiamy!