niedziela, 13 kwietnia 2014

Informacja.

Witamy! ;)

Chciałyśmy Was poinformować, że następny rozdział dodamy za dwa tygodnie. Powody są dwa: Wielkanoc i egzaminy. Mamy trochę dużo nauki, a do tego święta u rodziny. W zamian obiecujemy, że następny rozdział pod pewnym względem będzie się nieco różnił od pozostałych. Nie tęsknijcie za bardzo za nami. Na pocieszenie wstawiamy zdjęcie które podniosie was na duchu myślą "Dobrze, ze ja nie mam tyle do nauki", a także dodamy, że na mnie (Michelle) u rodziny czeka sześcioletnia dziewczynka nie dająca mi żyć i nie spełnia półroczny chłopczyk który zapewne cały czas się drze c:




Pozdrawiamy!


~ Michelle & Magda

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Rozdział III

Slash:

Going to California - Led Zeppelin

Na plaży byłem już od południa. Chodziłem jakbym miał owsiki. Plażą w jedną stronę, plażą w drugą stronę, siadam na leżak, wstaję z niego. To dziwne: taki łamacz serc jak ja stresuję się przez jakąś drobną, niepozorną, przeciętną dziewczynę. W tej chwili potrzebowałem wsparcia. Solidnego wsparcia mojego przyjaciela. "Jacku Danielsie! Gdzie jesteś?!". Dokładnie taka myśl przeszła mi przez głowę w tamtej chwili. Na szczęście za nim zdążyłem udać się do najbliższego monopolowego na horyzoncie pojawiła się Ona. W świetle słońca wyglądała jeszcze lepiej, niż wczoraj przy barze. Teraz wyglądała wręcz zjawiskowo.


Emily:

Beautiful Dangerous - Slash feat. Fergie

Kiedy przyszłam na miejsce Slash już tam był. Wyglądał tak jak poprzedniego dnia. Pochwalę go jednak za zmienioną koszulkę. Nieskromnie powiem, że ja prezentowałam się jak zawsze świetnie. Nie wysilałam się jakoś specjalnie z dobraniem szmatek. Pierwsze z brzegu krótkie spodenki, byle jaka koszulka, która okazała się gwiazdkowym prezentem od Michelle - czarną obcisła koszulką z AC/DC. W łazience lekki makijaż, aby zakryć wory pod oczami z niewyspanej nocy, włosy w artystyczny nieład i byłam gotowa. Założyłam tylko znoszone trampki i ruszyłam.
- Witaj moja droga - powiedział, mimo że dzielił nas jeszcze dystans około dziesięciu metrów.
- Siema kolego. - Ładnie się uśmiechnęłam.
- Miło cię widzieć. Szczególnie po tym, jak nam wczoraj bezczelnie przerwano.
- No właśnie, a później już tylko noc spędzona w jakiejś melinie. - Nie cierpię tego w sobie, ale niestety, przyzwyczaiłam się do mojego pięknego domku stojącego na wybrzeżu.
- To gdzie McKagan was zabrał?
- Do swojego mieszkania. - Usiedliśmy na piasku.
- Aaa, no to faktycznie wam współczuję. A Kris był? Muszę iść do tego gościa, bo mi wisi kasę. Zabrakło mu na dziwkę i pożyczył, ale nie oddaje już dwa tygodnie.
- Nie było aż tak źle. Mówił że jego współlokatora nie było. A ty taki hojny jesteś że tak kasę rozdajesz? - Jak tak teraz o tym myślę, mój uśmiech a tym momencie był o wiele zbyt zalotny.
- No nie do końca, długa historia. No ale nie przyszliśmy tu gadać o Krisie i jego dziwce, nie?
- No nie wiem w jakich celach ty tu przyszedłeś. Ja przyszłam pogadać.
- No tak, ja też. Ale .. ale chyba nie o dziwkach, nie? - Dam sobie głowę uciąć, że słyszałam w jego głosie zająknięcie.
- Każdy temat jest dobry do rozmowy.
- Masz chłopaka? - Trochę mnie zatkało - A Michelle ma? - Jak dla mnie dodał to o wiele za szybko.
- Mam wielu chłopaków, Michelle też.
- Popieracie wolne związki? Pytam bo wiesz .. Duff cały czas pierdoli o Michelle, no to mu mówię, że się ciebie zapytam, żeby potem nie było wtopy.
- Nie, chyba źle mnie zrozumiałeś. Nie mamy chłopaków. - Nawet nie wiecie, jak bardzo rozbawiły mnie jego przypuszczenia - No to on ją tak na poważnie bierze?
- Jak widać, chyba tak. Napalony blond debil. - Mimo jego ciemniejszej karnacji widziałam, że się zaczerwienił.
- No to muszę powiedzieć Michelle, że ma branie
- Chyba się już domyśliła. Chociaż... W końcu Duff to robił tak dyskretnie. - ironia, to co lubię najbardziej.
- Michelle pewnie myśli że tak zachowuje się kolega.
- Rozumiem, że ona nie zna się na sprawach damsko-męskich?
- Mniej więcej tak.
- Biedny Duff...
- Dlaczego? - oczywiście doskonale wiedziałam dlaczego, jednak lubię czasem po manipulować ludźmi.
- No... będzie się musiał się postarać, żeby zauważyła w nim kogoś więcej niż kolegę, nie?
- Będzie musiał jej to dokładnie pokazać. Trochę się przy niej napracuje.
- Pewnie się przez nią nie raz spoci - Slash miał na prawdę zaraźliwy śmiech
- Pewnie tak.
- No a nad tobą też trzeba tak pracować?
- Zależy.
- Może poznasz kiedyś kogoś, komu będzie dane to sprawdzić. - Wstrętny podrywacz, puścił do mnie oczko.
- A skąd wiesz że chcę kogoś takiego poznać? Hmm?
- A czemu miałabyś nie chcieć?
- Bo faceci to chuje?
- Który ci zrobił krzywdę, że tak sądzisz dziewojo?
- Nie zrobił jej, bo to ja mu ją zrobiłam. Wiedziałam co kombinuje.
- Okej, to może ja się odsunę.
- Tak, tak bój się mnie, lewy prosty, prawy prosty i leżysz.
- Duff mi coś wspominał o tym, że mu groziłaś twoją umiejętnością boksu.
Przez następną godzinę toczyliśmy równie bezsensowną rozmowę, jak fragment przytoczony wyżej. Dowiedziałam się, jak na prawdę na imię mają chłopaki, skąd pochodzi Slash, a także jak doszło do powstania Gunsów. W sumie było całkiem ciekawie. Jednak denerwowały mnie ciągłe zalotne uśmieszki Saula. Głupi myślał, że na mnie one podziałają. Kiedy pod koniec rozmowy zrozumiał, że tak łatwo ze mną nie ma, zaczął często zerkać mi na biust. Faceci są tacy prości. O dziwo nie zareagowałam na to tak jak zazwyczaj i nie uderzyłam Slasha w twarz. W jego wykonaniu mnie to akurat bawiło.
- Słuchaj, przepraszam bardzo, ale ja muszę już lecieć. Chłopaki będą na mnie bardzo wkurwieni, że się spóźniłem. Ale wiesz co? Przyjdź w poniedziałek do tej meliny, w której pierwszy raz spotkała nas Michelle. No i weź ją ze sobą, niech Duff się trochę namęczy - powiedział Slash wstając i wyciągając do mnie ręce, aby pomóc mi wstać.
- Ja też muszę lecieć, chcę uniknąć dziwnych komentarzy rodziców. A jeżeli chodzi o melinę: okej, jak znajdziemy chwilę czasu to przyjdziemy.. Haha, no właśnie, ale myślę że i tak nie wytrzyma do końca.
I potem Slash mnie odprowadził, nadal gawędziliśmy. Kiedy nadszedł czas rozejścia, powiem szczerze, że trudno mi było skończyć tę rozmowę. Z Saulem rozmawiało mi się na prawdę dobrze, jak bym znała go ładnych parę lat. Po wyrazie jego twarzy można było wyczytać, że czuł to samo co ja.


* Dwa dni później *

Michelle:

Smokin In The Boys Room - Mötley Crüe

Lekcja angielskiego. Mój ulubiony przedmiot zaraz po matematyce. Siedziałam jak zawsze z Emily, z tyłu klasy. Em tylko na to miejsce się zgodziła. Przepisywałam grzecznie notatki z tablicy, podczas kiedy moja przyjaciółka bazgrała coś w zeszycie. Jak zwykle nie przepisywała niczego, a później i tak dostawała dobre oceny. Nawet nie musiała się uczyć. Taka codzienna rutyna - ja się uczę, Emily olewa.
- Ej Michelle, mamy zaproszenie do Slasha i Duffa. Idziemy? - Starała się chyba mówić szeptem, niestety Young nie umiała być cicho. Wszystkie spojrzenia w klasie zaraz wlepiły się w naszą dwójkę.
- Cicho Em.. Od kogo?
- Od Slasha.
- Panno Young! Wiem, że nie chce pani uczestniczyć w lekcji, ale niech da pani taką szanse pozostałym - zwróciła uwagę pani Swan.
- Ja tylko rozwijam moje umiejętności przekazywania wiadomości werbalnych proszę pani! - Emily zawsze wiedziała, co odpowiedzieć, aby nauczyciel zakończył dalszą dyskusję.
Pierwsze ostrzeżenie od nauczyciela, nie mogłam ryzykować. Otworzyłam zeszyt na dziewiczej, nie splamionej atramentem z mojego pióra kartce z tyłu i z kaligraficzną dokładnością napisałam partykułę: NIE.
- Ale dlaczego? - Em nadal rozwijała swoje umiejętności przekazywania wiadomości werbalnych.
"Nie mam ochoty się z nimi widzieć. Do teraz czuję na sobie zapach wody po goleniu Duffa. Na za dużo sobie pozwolił" napisałam w zeszycie.
- A co on ci takiego zrobił? No ale dlaczego nie chcesz iść?
- Dotykał, tyle wystarczy. Bo Nie mam ochoty, ani czasu. Popołudniu pomagam mamie w ogrodzie - powiedziałam szeptem.
- No Michelle! Ciebie bym o gadanie nie osądzała! Uspokójcie się, albo was rozsadzę! - Drugie ostrzeżenie.
- No tak, dotykał...No to powiedz że idziesz ze mną wykonywać projekt szkolny w terenie i po sprawie. - Em nic sobie z tego jednak nie zrobiła.
"No dobra. Ale za to idziesz ze mną jutro do biblioteki!" napisałam pospiesznie, nie chciałam podpaść do końca pani Swan.
- No widzisz jaki ja mam dar przekonywania! Fuck yeah! - Emily tego nie powiedziała, Emily to wykrzyczała.
- Panno Young! Do pierwszej ławki! Przecież przez Ciebie biedna Michelle się niczego nie nauczy!
- Przy pani i tak by się niczego nie nauczyła.
- Nie dyskutuj, bo do dyrektora pójdziesz!
- A dyrektor co mi zrobi?
- Proszę pani, miała mi pani dać jakieś zadania dodatkowe. - Nie chciałam, żeby moja przyjaciółka miała kłopoty, wiedziałam jak odwrócić uwagę pani od Em.


* Po lekcjach *

Zgodziłam się pójść z Emily tylko dlatego, że nie chcę jej samej do chłopaków puszczać. W telewizji wiele się słyszy o dziewczynach, które zostały wykorzystane seksualne, a przecież Em była do tego idealnym materiałem. Ładna, drobna, ze ślicznym uśmiechem i idealną figurą. Jedyną jej bronią był by ten jej boks, który trenuje od półtora roku. To znaczy na treningi chodzi, kiedy jej się chce, czyli raz na tydzień, dwa. Mimo to potrafi uderzyć. Pamiętam, jak pół roku temu niechcący mnie uderzyła - dwa tygodnie chodziłam z siniakiem na żebrach. Nie zmienia to jednak faktu, że się o nią bałam.
Kiedy przyszłyśmy na miejsce Slash z Duffem siedzieli w środku. Był z nimi także Izzy. Patrząc na niego w dziennym świetle uznałam, że ze swoimi kruczo czarnymi włosami opadającymi niesfornie na twarz, z zaćpanym, nieobecnym wzrokiem a także dłońmi z lubością poruszającymi się po gryfie gitary jest całkiem przystojny. Niestety, blond patyk nie pozwolił mi długo zachwycać się tym widokiem. Ledwo zdążyłam przywitać się z Izzym, a ten już znalazł się u mojego boku. W sumie wyglądał całkiem nieźle. Z chustą zawiązaną na głowie, w niedbale zarzuconej koszuli i skórzanych spodniach, a do tego z basem przewieszonym przez ramię był na prawdę, hmm.. pociągający? Jednak tłumiłam tę myśl. Było dla mnie nie do pomyślenia to, że miałabym interesować się jakimś facetem, który nie jest królem o którym uczę się akurat na historii. Wracając do tematu, początek rozmowy był całkiem znośny. Rozmawialiśmy po prostu jak znajomi, jednak nie musiałam długo czekać na to, aż zacznie się do mnie dowalać. Niby przypadkowe muśnięcia dłoni, zbytnie przybliżanie się do mojej osoby. Wtedy działało mi to bardzo na nerwy. Działałam na nerwy także sama sobie. Z jednej strony uważałam, że Duff to świetny chłopak, a z drugiej jednak coś podświadomie cały czas mówiło, że to nie jest dobry pomysł. Takie wewnętrzne rozdarcia nie są okej, a McKagan mi tego nie ułatwiał. W momencie kryzysu chciałam nawet powiedzieć Emily, że chcę już iść, jednak kiedy zerknęłam na nią i Slasha, ta ochota mi kompletnie przeszła. Siedzieli koło siebie, ręka w rękę na kanapie. Prowadzili żywą rozmowę, podczas kiedy Em próbowała coś brzdąkać na gitarze Slasha. Nie wyglądali jak para. Co to, to nie. Wyglądali po prostu jak dwoje przyjaciół. Nie chciałam przeszkadzać Em, pierwszy raz od dawna widziałam, żeby była taka szczęśliwa. Postanowiłam więc przecierpieć zaloty Duffa. Powiem wam, że po pewnym czasie stały się one znośne, a poniekąd zabawne. Przyznam się, że parę razy złapałam się na odwzajemnianiu jego uśmiechów, czy trąceń dłoni.
Po pewnym czasie dołączył do nas Axl i Steven. Axl to rudy dupek. To znaczy, takie próbował stworzyć o sobie wrażenie. Po bliższym poznaniu jednak okazywało się, że umie być równie sympatyczny co Saul, czy Michael (bo tak właśnie na prawdę miał na imię Duff). Steven to duże dziecko. Blond loczki, niebieskie oczy, wieczny uśmiech i pozytywne nastawienie do wszystkiego. Steven uśmiechał się nawet do ściany i to tylko dlatego, że jak on to określił "jest ładnie popisana".
Mimo tego, że po powrocie do domu śmierdziałam połączeniem zapachu papierosów, alkoholu i Duffa. Mimo, że mama nie była zadowolona, że wróciłam tak późno. Mimo, że nie przygotowałam się na następny dzień do szkoły, to nie żałowałam.
To chyba właśnie w tym momencie zaszła pierwsza minimalna zmiana we mnie. To właśnie to mikroskopijne pęknięcie w mojej idealnej skorupie miało za jakiś czas spowodować wyklucie się mnie na nowo.

*Trzy miesiące później.*

Slash:

Sweet Little Sister - Skid Row

Przez te trzy miesiące bardzo zbliżyliśmy się z dziewczynami. Praktycznie każdego popołudnia przychodziły do naszej meliny. Axl je polubił, a Izzy przy nich otworzył. To na prawdę sukces. Między nami wszystkimi wytworzyła się pewna nic przyjaźni. Jednak dla mnie osobiście było to za mało, w stosunku do Emily oczywiście. Nie rozumiałem, jak ona może nie reagować na moje zaloty. Moje! Jednego z lepszych podrywaczy na zachodnim wybrzeżu! Ale jeszcze bardziej przerażało mnie to, jak sam reaguję na jej osobę. Zaczynałem się jąkać, uważałem na każde słowo.. oczywiście tylko na początku, po chwili rozmowy znowu stawałem się taki zajebisty, jaki jestem na co dzień. Próbowałem nawet zapomnieć o Em widząc, że nie mam u niej szans. Przez te trzy miesiące byłem z .. może 5 dziewczynami? Niestety, w tym czasie każdy mój "związek" musiałem zakończyć szybciej, niż się rozpoczął. Po prostu nie umiałem zapomnieć o Em.
Teraz siedziałem w mieszkaniu Duffa. W towarzystwie najcudowniejszej pary na ziemi, wina i heroiny, czekanie na tę primadonnę stało się całkiem przyjemne.
- Hej, a Kris ma niedługo urodziny, nie? Może byśmy mu zrobili jakąś imprezę? Dawno nie było .. no i moglibyśmy zaprosić dziewczyny - krzyk Duffa przerwał błogą prawie-ciszę.
- Pierwsze to niech on mi odda kasę, a później możemy gadać. - powiedziałem zaraz po tym, jak wciągnąłem kreskę.
- Ej! To był mój towar ciołku! .. Teraz Kris odda hajs mi, a nie tobie i będziemy kwita. A wracając do imprezy.. to co?
- Kurwa a ty jak mi ostatnio wychlałeś całego Nighta, to było dobrze?! I nie waż się brać mojej kasy. A co do imprezy możemy zrobić. A tak w ogóle. co ty się tak na te dziewczyny napaliłeś? - Starałem się nie dać po sobie poznać tego, jak zależy mi na Em.
- Nie napaliłem się? Po prostu je lubię, takie młode co dopiero co pierwszy raz piwa spróbowały. - McKagan chyba starał się osiągnąć podobny efekt.
- Powiedz lepiej że lubisz ruchać dziewice.
- Wolę to, niż stare baby jak Izzy! - Cóż, rozmowa stawała się coraz bardziej ciekawa.
- No w sumie tak. A co, jak posądzi cię o gwałt na nieletniej, jak Jasmin?
- Spokojnie stary. Wiem co robię. - Jego cwaniacki uśmiech mówił "Nie, nie mam zielonego pojęcia co robię".
- Nie wątpię.
- To co z tą imprezą? Chyba od tygodnia nie robię nic, tylko siedzę w domu z Krisem, jeszcze pierdolca od tego dostanę.
- No widzisz. To znaczy że, albo się starzejesz, albo się zakochałeś. Wybieram to drugie. - Nie mogłem się powstrzymać przed zrobieniem sobie z McKagana żartów.
- Mam ci powiedzieć, co ostatnio gadałeś przez sen?.. Brzmiało to jak "Emily, Emily"
- Na pewno ci uwierzę. Po drugie kiedy ty mnie widziałeś podczas snu? No ale powiedz szczerze, ciągnie cię do niej?
- Do Emily? Nie.. jakaś za pewna siebie jak dla mnie.
- Mówię o Michelle.
- Może... - powiedział o wiele za szybko.
- Wiedziałem.
- Idziemy?
- Jak ty lubisz zmieniać temat.
- Powinieneś się już do tego przyzwyczaić - powiedział wyciągając papierosa - chcesz?
- Głupie pytanie
- A w ogóle to nie tylko mnie ktoś zawrócił w głowie, co?
- To nie jest zawrócenie, to raczej zadatek na przyjaźń. - Nie wiedziałem, że umiem tak mądrze składać zdania.
- Tak, tak. No pewnie. Wierzę ci, widzisz? -  Miałem ochotę zetrzeć mu ten głupi uśmieszek z twarzy, a także zrzucić jego rękę z mojego ramienia. Jednak tego nie skomentowałem.
- O kurwa! Slash patrz! Ja pierdole, nie wierzę!
- Co jest? - Zacząłem się rozglądać z nadzieją zobaczenia jakiejś niezłej laski, która pozwoliłaby mi zapomnieć o Emily.
- Misfits grają u nas! - Podbiegł do mnie z plakatem, który właśnie zerwał ze słupa. - Muszę tam być! Slash, idziesz ze mną?
- Poszedł bym, ale zbieram na nowe wiosło.
- Nie to nie, pójdę sam.
- Kurwa Stary! A Michelle?! Jaki ty jesteś głupi. - Na prawdę, nie rozumiem jak można nie wpaść na tak oczywistą rzecz.
- Co? No .. nie wiem czy ona będzie chciała..
Warto spróbować, zawsze to jakiś sposób na spotkanie. Jak nie będzie chciała weźmiesz kogoś innego. - I znowu zaskoczyłem sam siebie tym, jaki potrafię być mądry.
- A wiesz, gdzie ona mieszka?
- Tak, koło Emily.
- To mnie tam zaprowadź. Chłopaki poczekają, bilety na Misfits nie...
- Za wino cię zaprowadzę
- Okej .. chodź nie gadaj! - I taki układ mi się podoba.
Ruszyliśmy w stronę willowej dzielnicy L.A. Trochę to straszne, że dziewczyny właśnie tam mieszkają. Nie pasowały mi na osoby z tamtych okolic. Oni zazwyczaj są snobami, dziewczyny takie nie były. No ale wracając do tematu, kiedy dotarliśmy już na miejsce, Duff poszedł w stronę domu Michelle. Ja zaś skierowałem się we stronę willi Em, z nadzieją, że spotkam ją u siebie.


Duff:

Knockin On Heavens Door - Guns N' Roses

Dom był duży. Jeszcze nigdy nie było mi dane spędzić chociaż jedną noc w tak wielkiej chałupie. Kto wie, może dzięki Michelle kiedyś do tego dojdzie. Teraz jednak przyszedłem zaprosić ja na koncert. Przy drzwiach przez chwilę się zawahałem. "A co, jeżeli otworzy jej ojciec?", "Michelle pewnie mnie spławi". Nachodziły mnie czarne myśli, jednak nie mogłem teraz zwątpić. Zadzwoniłem. Nie musiałem długo czekać, po chwili drzwi otworzyła mi drobna, szczupła brunetka. To była Michelle. Wyglądała trochę inaczej niż zawsze. Nie wiem, co spowodowało tę zmianę. Spięte włosy? Strój nie tak perfekcyjny, jak zawsze? Nie mam pojęcia, jednak wiem, że zrobiła na mnie wtedy duże wrażenie. Taka podobała mi się jeszcze bardziej. Pamiętam, że przemknęła mi przez głowę myśl o tym, że chcę ją no co dzień taką widzieć.
- Cześć, co ty tu robisz? Ja właśnie wychodziłam - założyła szybko tenisówki i wyszła krzycząc coś na pożegnanie rodzicom - Skąd ty w ogóle wiesz, gdzie mieszkam?
- Siema. Slash mi pokazał gdzie mieszkasz.
- Okej. A więc słucham. - uniosła brew pytająco.
- Poszłabyś ze mną na koncert Misfitsów? - walnąłem prosto z mostu.
- Grają koncert? Kiedy?
- Za miesiąc.
- No w sumie mogę z tobą pójść ale .. ale to nie jest randka, prawda? - Jaka ona była urocza, w tej swojej niewinności. Nie daj Bóg miała by iść z kimś na randkę!
- No nie, oczywiście, że nie. Chyba nie wiesz co u mnie znaczy słowo "randka" - sądząc po jej minie mój uśmiech był chyba zbyt cwany.
- Nie chcę wiedzieć! Idę w stronę biblioteki, idziesz ze mną?
- Tak właśnie myślałem. No dobra, najwyżej zostawię Slasha samego.
- Nie musisz przecież. Poradzę sobie sama. Przyzwyczaiłam się - Uśmiechnęła się ładnie.
- Nie no, przejdę się. - Zapadła między nami dość krępująca cisza. Michelle szła sztywnie u mojego boku, nie mogłem na to pozwolić, musiałem się odezwać. - Zaczekasz na mnie chwilę? Wejdę tylko do sklepu.
-No pewnie.
Wszedłem do sklepu i już po chwili z niego wyszedłem. W ręku trzymałem dwie butelki wina - jedną dla mnie, drugą dla Slasha. W ustach niosłem paczkę papierosów, bo nie miałem jak jej inaczej złapać.
- Więcej się nie dało? Daj, pomogę ci. - sięgnęła po jedną butelkę wina.
- Chyba nie widziałaś naszych Gunsowych wycieczek do monopolowego.
- Chyba nie. - I w tym momencie upuściło moje maleństwo. Moja czerwona miłość rozlewała się właśnie po brudnym chodniku. - Przepraszam bardzo! Nie chciałam! Matko. Jesteś na mnie zły? - Wyglądała, jak by się miała zaraz rozpłakać.
- Wydałem na nie ostatnie pieniądze, ale ci wybaczę - Uśmiechnąłem się do niej pocieszająco, przecież nie mogłem pozwolić aby mi się tam przez wino rozkleiła. A na poprawę humoru sobie, wyjąłem skręta. Michelle się to oczywiście nie spodobało. "Michael, schowaj to!" mówiła. Od kiedy dowiedziała się, jak mam na prawdę na imię zwracała się do mnie już tylko tak, w sumie było to całkiem fajne.
Pożegnanie moje i Michelle nie wyglądało do końca tak, jak to sobie wyobraziłem. Młoda widząc w pobliżu gliny, rzuciła tylko na odchodne "Ja lecę. Na razie" i pobiegła w stronę biblioteki. Ja zaś usiadłem na chodniku i popijając wino czekałem, aż szanowny Hudson skończy swoje flirty.


Slash:

Victory Over The Sun - Biffy Clyro

Pamiętam, że był wieczór jak każdy inny. Nic specjalnie nie wyróżniało go spośród innych wieczorów. Te same menele siedziały pod monopolowym, te same zbuntowane dzieciaki latały po Sunset próbując dostać się do klubów. Ta noc od pozostałych różniła się tylko dwoma rzeczami. Jedną było to, że właśnie dzisiaj odbywał się tak wyczekany koncert Duffa, na który szedł z Michelle. Drugą zaś to, że to właśni dzisiaj postanowiłem wcielić w życie mój plan, który już dawno obmyślałem. Teraz była ku temu idealna okazja. Duff nie potrzebował auta, chłopaki nie planowali imprezy, a niebo miało być w nocy bezchmurne. Miałem zamiar zapunktować dzisiejszym wieczorem u Emily. Chciałem jej pokazać Hollywood, jakiego na pewno jeszcze nigdy nie widziała.
Kiedy znalazłem się już pod domem Em sięgnąłem dwa kamyki z dróżki i rzuciłem w okno, z nadzieją, że to okno sypialni mojej koleżanki. Niestety, myliłem się. Po chwili się otworzyło i wychyliła się z niego kobieta w średnim wieku. Od razu rozpoznałem w niej matkę Em.
- Mam wezwać policję? Czy opuści pan nasz ogród?! - milusia z niej kobieta.
- Dzień dobry, ja przyszedłem do Em. - za to ja byłem w dupę uprzejmy.
- Do Emily?! Chyba pomyliłeś adresy młody człowieku, moja córka nie zdaje się z kimś takim jak ty!
- Emily pomaga mi wyjść z nałogu. Musze z nią porozmawiać bo nie wytrzymam i wezmę. - Musiałem coś wymyślić.
- Nie rób sobie żartów, bo wezmę poli.. - Urwała. Odwróciła się w stronę pokoju. Słyszałem, że z kimś rozmawiała, nie wiedziałem jednak z kim, ani o czym. Po chwili jednak w oknie niczym Julia, ta od Romea, pojawiła się Emily.
- Slash jest już późno. Co ty tu robisz?
- Przyjechałem do ciebie. Chodź, muszę ci coś pokazać!
- Teraz? Ale gdzie? Wiesz że matka nie wypuści mnie z domu?
- To bardzo ważne, nie mogę ci jednak powiedzieć. No spróbuj ją ładnie namówić.
- Slash ty świrze. - Uwielbiam sposób, w jaki to powiedziała.
Stałem na dole z bananem na twarzy i czekałem aż Emily do mnie zejdzie. W końcu wyszła z domu. Wyglądała świetnie. Jestem facetem, także nie opisze wam tego dokładnie, miała jednak na sobie czarne obcisłe spodnie, a do tego białą koszulkę z Sonic Youth. Na nogi założyła czarne glany, zupełnie jak ja.
- Zawsze w takim stroju kładziesz się spać? - Wyszczerzyłem się.
- Biorąc pod uwagę, że zasnęłam na kanapie.. - Odwzajemniła uśmiech.
Drzwi do samochodu, jak przystało na prawdziwego dżentelmena otworzyłem jej ja. W środku bryki Duffa było o dziwo bardzo czysto. Widać, o samochód dba bardziej, niż o mieszkanie. Jechaliśmy dość szybko, bałem się że nie zdążę pokazać jej tego, co tak bardzo chcę aby zobaczyła. Kiedy zorientowała się, gdzie jedziemy, zapytała:
- A po co my tam jedziemy? - uśmiechnęła się zaskoczona.
- Chcę ci coś pokazać - patrzyłem na drogę, chociaż bardzo chętnie patrzyłbym tylko na nią.
Chwilę później byliśmy już na miejscu. Mała polanka na wzgórzach Hollywood. Zaraz pod pierwszą literą "O". Uwielbiałem to miejsce, bywałem tu często, bardzo często. Jednak zawsze sam. W dodatku dopiero nie dawno odkryłem urok tego miejsca jaki ukazuje się po zmroku.
- Więc co mi chciałeś pokazać?
- Popatrz.. - Wskazałem ręką na widok jaki się przed nami rozprzestrzeniał. Nisko miasto, Los Angeles, które mimo późnej pory tętniło życiem. Jasne barwy świateł szyldów barów migały, tworząc kolorową łunę. Im wyżej unosiło się wzrok, tym wyraźniejsze stawało się wręcz epickie, gwieździste niebo. Całość wywarła na mnie ogromne wrażenie. Istne miasto aniołów.
- Pięknie tu - Emily najwyraźniej też była oczarowana. - Całe życie mieszkam w L.A., ale tutaj jeszcze nie byłam.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. Kiedy patrzę na ten widok, od razu myślę o tobie, wiesz? Nie bierz tego jako tani podryw. Po prostu .. ty też masz takie dwie strony. Jedną, delikatną jak te gwiazdy, a drugą żywiołową jak miasto. Jesteś piękna Emily. - Tego nie planowałem, te słowa same wymykały się z mych ust, zapewne pod wpływem atmosfery tego miejsca.
- Saul, naprawdę mi bardzo miło. Nie wiedziałam że facet może wypowiedzieć takie słowa. - I ten jej uroczy uśmiech.
- Ja tez nie .. - wyszczerzyłem się. Na prawdę nie sądziłem, że stać mnie na takie słowa. - No ale, Em. Chodzi o to, że chociaż bardzo się staram, ty cały czas jesteś w stosunku do mnie zamknięta. Nie wiem, czy ty czujesz do mnie to samo, co ja do ciebie. Emily .. Przepraszam, że tak prosto z mostu, ale .. chcesz ze mną być?
- Ja już tam po prostu mam. Muszę bardzo dobrze się na kimś poznać, żeby móc się przed nim otworzyć. Jednak, Saul...niestety...ale...
Następne sekundy trwały latami. Emily ostrożnie dobierała słowa. Cała ona, od razu wiedziałem, że w głębi duszy jest perfekcjonistką. Przez ten czas, kiedy jak na wyrok czekałem co powie, zajrzałem jej głęboko w oczy. Dokładnie się im przyjrzałem. Po tych kilku sekundach znałem je na pamięć. Mieszało się w nich wiele uczuć. Na podstawie tych niewielkich, niebieskich tęczówek byłbym wstanie napisać książkę o Em. Tak, to właśnie ten moment był dla mnie przełomowy w mojej relacji z Emily. Nie wiedziałem co odpowie. Nie wiedziałem czy się zgodzi. Wiedziałem jednak, że teraz wiem o niej więcej. Przekonałem się, że "otworzyć się" wcale nie znaczy "zacząć dużo gadać". Przekonałem się także, że to nie Emily miała się przede mną otworzyć - to ja sam miałem dostać się do jej wnętrza. I właśnie w tym momencie to zrobiłem. Przejrzałem ją na wylot (mimo, że nadal nie wiedziałem jaka będzie jej odpowiedź) a to tylko dzięki jej oczom. Były piękne.


Duff:

Helena - Misfits

W końcu nadszedł ten wieczór. Koncert którym żyłem ostatni miesiąc w towarzystwie Michelle o której myślałem już od czterech. Kiedy przyszliśmy już na miejsce pojawił się pierwszy problem. Ochroniarz chyba nie zauważył, że Michelle przyszła ze mną. Zaczął się jej czepiać, że nie może wejść bez pełnoletniego opiekuna, bo sama jest za młoda. O ile się nie przesłyszałem, Michelle wyzwała go od "zapyziałego starucha" i "zapchlonego buca". Jak na nią to i tak wygórowane wyzwiska, aż przez chwilę stałem i zastanawiałem się, czy mnie słuch nie myli. Kiedy jednak zauważyłem, że ochroniarz się powoli wkurza, musiałem wkroczyć do akcji.
- Ona jest ze mną. - Słowa podziałały jak "sezamie otwórz się". Razem z Michelle już po chwili byliśmy w środku.
- Nie musiałeś, sama bym sobie poradziła.
- Tak, tak oczywiście.
- No tak! Nie musisz się bawić w rycerza, bo ja nie jestem księżniczką.
- No to ty chyba naprawdę nie chcesz zobaczyć Misfitsów.
- Spadaj! - powiedziała rozglądając się uważnie po sali koncertowej. Wspominała mi nie dawno, że to będzie jej pierwszy koncert. Doskonale było to po niej widać.
- Jak nie chciałaś iść ze mną na ten koncert, mogłaś powiedzieć.
- Michael, przecież się zgodziłam. Nie wymyślaj.
- Jak tu zrozumieć płeć przeciwną...
- Mogłabym powiedzieć to samo. - powiedziała chyba bardziej do siebie, niż do mnie.
Po chwili na scenę pojawiło się Misfits. Wtedy jeszcze The Misfits. Zaparło mi dech w piersiach. Zobaczyć jeden ze swoich ulubionych zespołów na żywo to genialnie uczucie. Wpatrywałem się w nich ponad głowami tłumu tak oczarowany, że nie zauważyłem momentu, w którym Michelle się zgubiła. Chciałem jej coś powiedzieć, a ona co? Znikła. Zacząłem ją wypatrywać, nic to jednak nie dało. Kiedy tłum wciągnął mnie w pogo byłem pewien, że już jej dzisiejszego wieczoru nie znajdę. Myliłem się jednak. Po chwili zobaczyłem ją nieco wystraszoną koło dwóch solidnych facetów, nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach dostrzegłem ulgę, chyba to oddalenie się jej ode mnie nieźle ją wystraszyło. Podbiegła do mnie, złapała za rękę i pociągnęła.
- Michael, kuźwa. Chodź tutaj! - powiedziała swoim piskliwym głosem. Zawsze kiedy się czegoś boi ma wysoki głos.
- Czyli jednak tęskniłaś?
- Za tobą? Nie wygłupiaj się. - odpowiedziała zaczerwieniona.
Ten moment zapamiętam chyba do końca życia. Misftisi grali akurat "Helena". Pomyślałem wtedy o tym, że Michelle jest po prostu młoda, niedojrzała i nie do końca wie jak postąpić w takiej sytuacji. Postanowiłem jej w tym pomóc. Złapałem ją za biodra, przyciągnąłem do siebie i pocałowałem namiętniej jak mogłem. Wiem, że zachowałem się jak buc, jednak ten uroczy rumieniec jaki ją zalał skłonił mnie do takiego, a nie innego czynu. Przez pierwsze kilka sekund było dobrze. Michelle odwzajemniła pocałunek. Przez głowę przeszła mi myśl, że już jest moja. Była tak blisko mnie: w tej chwili nie dzielił nas żaden dystans, ręce trzymałem na jej biodrach a ona odwzajemniła pocałunek. Jednak po chwili czar prysł. Michelle mnie odepchnęła, po czym dostałem od niej w pysk. Jeszcze żadna dziewczyna nie uderzyła mnie tak mocno.
- Co ty kurwa robisz?! - Trochę się wkurzyłem. Nie byłem przygotowany na odmowę, a na pewno nie na odmowę w taki sposób.
- Biję cię, nie poczułeś? Mam to zrobić jeszcze raz?! - Jej wzrok jasno dawał mi do zrozumienia, że byłaby w stanie w tej chwili mnie tam zadrapać. - Spieprzaj! - Popchnęła mnie i ruszyła w stronę wyjścia.
Spojrzałem za nią, a potem w stronę sceny. "Sorry Misfits" pomyślałem i pobiegłem za Michelle.


__________________________________________________________________________________
Dziękujemy Wam bardzo za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Jak już pod kilkoma napisałyśmy, zachęcają nas one do dalszego pisania. Oczywiście mamy nadzieję, że ten post będziecie komentować równie licznie, co poprzedni. Zapraszamy do czytania i mamy nadzieję, że Wam się spodoba.
Jeżeli ktoś z was miałby ochotę, możecie polecić bloga swoim znajomym, lub autorkom innych blogów. Opinia większej liczby osób będzie dla nas bardzo pomocna.
P.S. Wzmianka o Izzy'm napisana z myślą o @Estranged. :)))