czwartek, 23 października 2014

Rozdział IX

Duff:

Bring Me The Night - Overkill


Była niedziela. Kiedy przyszedł Izzy wraz z Michelle siedziałem w salonie. Z wtuloną we mnie dziewczyną omal nie przysypiałem na kolejnym nudnym telewizyjnym programie. Zerknąłem na równie znudzoną Michelle. Oczy kleiły jej się niemiłosiernie, do czasu kiedy Izzy nie wypowiedział tych magicznych słów.

- Mam nowy towar!
Michelle błyskawicznie wróciła do żywych. Podniosła głowę i już z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w Izzyego.
- Izzy, kochanie. Wiesz, jak Cię lubię, nie?
- 40 $ za działkę. - domyślił się o co chodzi. Postanowiłem, że na razie to przemilczę.
- Nie możesz zejść z ceny twojej przyjaciółce Michelle? - z kocimi oczami wstała i niezdarnie przeszła przez oparcie kanapy. Nie fatygowała się nawet obejść tej cholernej sofy dookoła, a to tylko po to, żeby skrócić sobie drogę do działki.
- Nie, muszę spłacić długi.
- No dobra, ale to tylko dlatego, że nie chcę żeby jakiś fagas Cię nam załatwił. - zaczęła przeszukiwać kieszenie. - Duff, skarbie. Masz 10$? Nie chuja nie znajdę, a nie chce mi się lecieć na górę.
- Możesz zapłacić mu w naturze, jak nie masz. - postanowiłem, że jednak nie będę milczał.
- Co Cie ugryzło? To tylko 10$. Oddam Ci, jeżeli tak bardzo Ci ich szkoda.
- Nic mnie nie ugryzło. Chociaż nie, wkurwia mnie to, że zachowujesz się jak ćpun na głodzie.
- Spieprzaj ode mnie. Ty chyba ćpuna nie widziałeś, nie mówiąc o ćpunie na głodzie. To, że chcę wziąć nie robi ze mnie od razu nie wiadomo kogo. Wyluzuj.
- To ty wyluzuj! Bo widzę, że jesteś strasznie spięta, kiedy blisko ciebie nie leży kurwa woreczek z koką!
- Wal się! Ja Ci nie wypominam, że nie raz schlałeś się jak świnia, to ty nie wypominaj mi tego, że od czasu do czasu coś wezmę, okej?!
- No to, że ja kurwa się od czasu do czasu nawalę to to nie jest to samo, że ty ćpasz jak głupia! Ile można?! Alkohol to nie to samo co koka!
- No tak, w końcu to co ty robisz, jest okej, ale co ja, już nie. Panuję nad tym, nie rozumiesz?!
- Właśnie widzę jak panujesz! I nie czepiaj się mnie, bo ja nie biorę codziennie! - Izzy chyba nie chciał tego słuchać, zwinął towar i poszedł na górę.
- Jeżeli już tak się czepiasz mnie i narkotyków, to ja Ci może kurwa przypomnę kto podał mi pierwszy raz heroinę?!
- Ja cię kurwa do tego nie zmuszałem! Mogłaś powiedzieć 'Nie nie chcę' i na tym by się skończyło! Ale nie, bo po co?!
- Bo byłam w Tobie jak głupia szalenie zakochana! Chciałam spróbować tego, za czym mój ukochany chłopak tak szaleje!
- To nie oznaczało, że musiałaś od razu brać! Mówiłem ci, że to nic dobrego!
- Mam Ci przypomnieć, co mówiłeś tamtego wieczoru?! " weź, to Ci nie zaszkodzi " kurwa!
- Mogłaś powiedzieć kurwa nie, nie biorę. Tak jak mówiłem jak cię nie zmuszałem! Mogłaś wyjść, albo cokolwiek! I nie obwiniaj mnie o to, bo chyba masz swój rozum.
- Nie obwiniam, tylko mówię jak było! A ile razy było tak, że jedynym sposobem, żeby z tobą być, to się wspólnie naćpać?! Nie wypominaj mi narkotyków kurwa, bo w ten sposób na pewno mnie od nich nie odwiedziesz!
- Co?! No chyba ci już kurwa te dragi na łeb poszły! I nie przypominam sobie takiej sytuacji!
Przez chwile bez słowa przyglądała mi się oczami pełnymi geniewu.
- Izzy! - cisza. - Do kurwy nędzy Izzy! - Nagle u szczytu schodów stanął Stradlin.
- tak? - jak gdyby nigdy nic.
- Daj mi tę działkę. - mówiła nadal patrząc prosto na mnie.
- Tak, ale..
- Daj mi ją kurwa, zapłacę później.
- Ale to nowy towar, nie wiem do końca jak działa.
- Gówno mnie to obchodzi, masz mi ją dać! - w tej chwili morderczy wzrok przeniosła ze mnie na Bogu ducha winnego Izzy'ego.
- Dobra, dobra. Masz. - i rzucił jej woreczek z białym proszkiem w środku.
- Ta rozmowa mogła mieć inny finał... - powiedziała już spokojnie, po czym ruszyła w stronę naszej sypialni.
- A rób co kurwa chcesz! Mam to  w dupie! - rozdarłem się jak głośno tylko mogłem i wyszedłem, trzaskając drzwiami

Axl:


Rocka Rolla - Judas Priest


Ze Slashem miałem szczęście wpakować się w sam środek awantury. Głównymi zaintersowanymi, bo jak że by inaczej, byli Duff i Michelle. Tym razem kłotnia była jednak bardziej zawzięta, bo i temat poważniejszy. Z tego co zdązyłem wyłapać chodziło o to, że McKagan czepiał się Michelle o to, że ta bierze za dużo narkotyków. W sumie coś w tym było, jednak nie mnie to oceniać. Wracając do kłótni, w końcu nadszedł jej punkt kulminacyjny. Duff trzasnął drzwiami i wyszedł, Michelle z woreczkiem pełnym białego proszku ruszyła na piętro.

- No ładnie. - powiedziałem, kiedy w salonie byłem już tylko ja iSlash.
- Ostro musiało być. Szkoda, że nie przyszliśmy wcześniej.
- Szkoda? Mnie tam już głowa boli, a co dopiero, jak bym miał być od początku.
- Trzeba było tyle nie pić.
- W sumie, to Michelle jest całkiem seksowna kiedy się złości - udałem, że nie słysze jego głupiej jak zawsze uwagi.
- Idź i ją przeleć.
- Duff się nie obrazi
- Hej! To świetny pomysł! Ty jednak umiesz myśleć.
- Coo? Kurwa? Przecież żartowałem. - jakoś dziwnie się oburzył, kiedy to powiedziałem. Ale w sumie dał mi dobrą propozycję.
- A ja nie. No co? Pokłócili się, nie? To tak jak by ze sobą zerwali.
- No ja tego tak nie rozumuję. Kurwa, Axl weź ty się rozpędź i jebnij w ścianę. Może ci to pomoże. Naprawdę chcesz się przespać z dziewczyną swojego przyjaciela? - Nie obchodziło mnie to, czy jest to dziewczyna  przyjaciela, czy nie. Chciałem ją przelecieć i tak musiało być.
- Dobra, zamknij się bo mnie zaczynasz denerwować. - Wstałem i poszedłem na górę, prosto do pokoju Michelle.



Michelle:


Animal - Def Leppard


"Jaki dzień i która godzina?". Taka była moja pierwsza myśl po oprzytomnieniu z narkotykowego odlotu. Spojrzałam na budzik. Po 23.00 dnia kłótni z Duffem. "Uff, nie tak źle".

Rozejrzałam się po sypialni. Nie znajdowałam się już na ziemi, gdzie to wstrzyknęłam sobie towar Izzy'ego. Leżałam na łóżku. Z resztą, nie sama. Pomyślałam o tym, że zapewne nieświadomie pogodziłam się z Duffem, co było dla mnie doprawdy korzystne. Odwróciłam się w stronę mojego domniemanego ukochanego, jednak zamiast blondwłosego, dwumetrowego McKagana leżał tam rudy, wiecznie napalony Axl. Na szczęście spał.
"Okurwajapierdoleokurwajapierdoleokurwajapierdole". Mniej więcej tak wyglądały moje myśli zaraz po odkryciu. Zaczęłam się siebie brzydzić. "Michelle, ty dziwko. Jak mogłaś w ogóle dać dotknąć się temu szmaciarzowi?! ". Jedynym moim usprawiedliwieniem był fakt, że zrobiłam to w 100% nieświadomie. Jeżeli ktoś jest niepoczytalny, nie ponosi odpowiedzialności za zbrodnię, nie? Tak sobie to tłumaczyłam. Nie byłam w stanie się mu przeciwstawić, bo przecież nic kompletnie nie pamiętam.
Ostatni raz spojrzałam na Rudego. "Pieprzony kutasiarz", pomyślałam. Bulwersowałam się jego nieumiejętnością trzymania swojego przyjaciela w spodniach. Nie rozumiałam, jak można być do prawdy tak podstępny.
Kiedy miałam już dość patrzenia na jego rudy łeb, a na dodatek wykorzystałam już wszystkie możliwe wyzwiska, zgrabnie narzuciłam na siebie ubranie i zeszłam na dół.
W Hellu prócz mnie i pieprzonego kutasiarza nikogo nie było. Zajrzałam do każdej sypialni po kolei - każda pusta. Nagle usłyszałam trzaśnięcie drzwiami.
- Hej fuckers! - To był Slash.
Zeszłam szybko po schodach na dół, pobiegłam do kuchni gdzie mulat wyjmował z lodówki piwo. Usiadłam przy stole i bacznie się mu przyglądałam.
- Hmm? Co jest? - spytał.
- Chyba przespałam się z Axlem. - powiedziałam spokojnie, jak bym wspominała o pogodzie.
- Jak to kurwa chyba przespałaś się z Axlem?! - gwałtownie odłożył piwo na blat.
- Tak, to. Chyba, bo nic nie pamiętam. Przespałam się, bo leżeliśmy koło siebie nago. Z Axlem, bo tylko jeden rudy chuj był w stanie wykorzystać moje narkotykowe upojenie, żeby się ze mną pieprzyć.
- Miał tego nie robić! - powiedział bardziej do siebie, niż do mnie.
- To ty kurwa o tym wiedziałeś?! - wstałam jak oparzona z krzesła.
- Tak. Nie! To nie do końca tak. - Podszedł i złapał mnie za ramiona na tyle mocno, żebym nie była w stanie go uderzyć, czy uciec. Na tyle mocno, żebym go wysłuchała. - Powiedziałem mu po prostu, żeby trzymał się od Ciebie z daleka. Wiedziałem, że po kłótni z Duffem nie jesteś w najlepszym stanie. Wiedziałem też, do czego nasz zespołowy ruchacz jest zdolny.
- Ahh... no chyba, że tak. - Emocje opadły. - A więc ... - Uśmiechnęłam się ładnie, nachylając się do Hudsona tak, że dzieliły nas zaledwie centymetry. - Zależy ci na mnie?
Na początku widać było, iż Slash miał cholerną ochotę mnie pocałować, jednak kiedy padło pytanie speszył się. Szybko odsunął i zerkając na niedziałający zegarek w kuchni powiedział:
- Sorry, muszę lecieć. Umówiłem się z kimś. Pogadamy kiedy indziej. - I wyszedł.
Typowy facet. Zawsze unikają rozmowy o uczuciach.


Emily:


Detroit Rock City - KISS


Poniedziałek. Pierwszy dzień szkoły od dnia balu. Właśnie siedziałam i zanudzałam się na śmierć na angielskim, kiedy nagle do klasy zawitał pan Clarkson , dyrektor naszej szkoły.

- Panno Young, panno Petterson. Mógłbym prosić?
No pięknie. Znowu zrobiłam, coś o czymś nie wiem?
W sumie to wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że poprosił też Michelle.
Spojrzałam na przyjaciółkę. Wyglądała niemrawo. Cała zbladła, a minę miała taką, jak by miała się zaraz rozpłakać. Dawno jej takiej nie widziałam, co mnie w pewnym sensie zaniepokoiło. Poklepałam ją lekko po plecach, aby dodać jej otuchy, po czym wstałyśmy i wyszłyśmy z klasy.
Do gabinetu dyrektora wiodła prosta droga, przez którą Michelle cały czas milczała, za to ja próbowałam dowiedzieć się, za co zostałyśmy wezwane.
Gdy weszliśmy już do sekretariatu, a na krześle zobaczyłam siedzącą, pewną siebie Cindy po raz kolejny się we mnie zagotowało. Od razu wiedziałam o co chodzi . " Dziwka. Jak ona mogła z tym iść do dyrektora?! ".
- Zapewne wiecie dlaczego się tu znalazłyście? - powiedział ten stary, gruby chuj w kapeluszu kowboja. "TO JEST KURWA KALIFORNIA, A NIE TEKSAS! "- pomyślałam
- Mianowicie, doszły nas słuchy, że na ostatnim balu pobiłyście koleżankę. - popatrzył na tę głupią dziwkę.
- Nic takiego nie miało miejsca, prze pana. Jeżeli już to nie my ją, tylko ona nas zaatakowała. - musiałam się jakoś bronić, a przy okazji narobić kłopotów tej suce, za to że zakablowała.
- No cóż .. Cindy powiedziała co innego. A jak waszym zdaniem było?
- Przyszłyśmy sobie na bal, z chęcią zabawy. Chciałyśmy trochę potańczyć, porozmawiać. Ogólnie dobrze się bawić. Stałyśmy przy stole z przystawkami, kiedy to nagle... koleżanka Cindy, podeszła do nas i zaczęła wykrzykiwać obraźliwe i wulgarne teksty pod naszym adresem. Powiedziałyśmy jej grzecznie, żeby zostawiła nas w spokoju, jednak to nie pomogło. Cindy rzuciła się na nas i zaczęła ciągnąć Michelle za włosy. Ja odciągnęłam lekko Cindy od Michelle, nie chciałam żeby zrobiła jej krzywdę. Ona była już tak pijana że nie utrzymała równowagi i runęła na stół z szampanem. - zgrabnie się wytłumaczyłam, po czym uśmiechnęłam się cwaniacko do tej kurwy, tak żeby nie widział tego dyrektor.
Po minie Michelle widziałam, że nie podoba jej się to, jak kłamię.
- To kto w końcu ma rację?
- Panie dyrektorze, to było tak. Przyszłyśmy na bal, nikomu nie szkodząc. Nagle podeszła do nas Cindy, zaczęła oskarżać mnie o kłamstwo i obrażać. Wulgarnie zachowywała się wobec mojego chłopaka. Kiedy przegięła pociągnęłam ją za włosy, ona się potknęła i wpadła na stół. Przepraszam .. to moja wina. - Michelle jak zwykle musiała powiedzieć prawdę. No bo jakby kurwa raz skłamała, to już by już pewnie piekło pochłonęło. Nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią kłamać. No ale cóż, niektórzy są tacy naiwni...
- No do jasnej...! Każda z waszych relacji jest o 360 stopni różna od innej. Powiem szczerze, że mam ciekawsze zajęcia do robienia niż rozstrzyganie waszych sporów. Jednak z wyjaśnień Michelle i Emily wynika, że obrażałaś dziewczyny Cindy. Nie chcąc wkraczać w szczegóły powiem tyle: Cindy, w ramach kary posiedzisz w szkole dodatkowe 10 godzin. Jako iż z wszystkich trzech relacjach nie ma wzmianki o tym, żebyś Emily miała mieć z tym coś wspólnego, nie masz żadnych konsekwencji. A ty .. - tu popatrzył na Michelle, która,na prawdę jeszcze chwila a by z nerwów zleciała z krzesła. - biorąc pod uwagę, że jesteś wzorową uczennicą i nigdy nie było na ciebie doniesień ty także nie poniesiesz żadnych konsekwencji.
- No to dziękujemy panie dyrektorze - uśmiechnęłam się. - Powodzenia Cindy - powiedziałam z sarkazmem, po czym opuściłam gabinet. Michelle podobnie.
- Em, przepraszam. Nie umiem kłamać. - tłumaczyła się Petterson, zaraz po wyjściu na korytarz.
- No to mogłaś siedzieć i potakiwać, a nie robić z nas obydwóch idiotki. Ważne, że nie mamy żadnej kary.
Michelle już nic nie odpowiedziała. Grzecznie wróciła ze mną do klasy. Przez resztą lekcji przyjaciółka się do mnie nie odzywała. Chyba faktycznie było jej głupio, że nie trzymała języka za zębami. W sumie to dobrze jej tak. Ma nauczkę, a ja mam nadzieję, że zapamięta to co jej powiedziałam. Rozumiem: rodzice prawnicy, ale wszyscy wiedzą, że są sytuacje, kiedy kłamstwo jest lepsze od prawdy.
Swoją drogą siedząc na pozostałych lekcjach i podziwiając to stado dzikich zwierząt zwane moją klasą cieszę się, że już niedługo opuszczę te zjebane mury więzienia, potocznie szkoły. Nie mam ochoty już patrzeć na te brzydkie mordy. Już mi się znudziły. Z resztą, ja już tak mam. Ludzie zdecydowanie za szybko mi się nudzą. Jednak jak się zastanowić lubię tę cechę. Przynajmniej nie otaczam się ludźmi, którzy na to nie zasługują.

***


Po skończonych lekcjach ruszyłyśmy do domu, zanim jednak tam doszłyśmy Michelle mnie zatrzymała.

- Przepraszam. Masz mi to za złe? - ja już zdążyłam zapomnieć, a ona nadal o tym.
- Nie, a dlaczego tak uważasz? - powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Michelle nic nie powiedziała, tylko mnie przytuliła. Zawsze mnie przytulała, kiedy nie wszystko było w porządku.
- Coś nie tak? - zapytałam zatroskana. Coś musiało być na rzeczy. Faktycznie, od soboty zachowywała się inaczej niż ostatnio. Miałam wrażenie, jak by Michelle sprzed trzech lat, ta wzorowa, cicha uczennica, z nienagannymi manierami wróciła.
- Nie nic. Po prostu chciałam się przytulić. - " Łżesz Michelle. Łżesz jak pies. Ty faktycznie nie umiesz kłamać " pomyślałam, jednak nic nie odpowiedziałam.
Wróciłyśmy do domu. W Hell'u było wyjątkowo cicho. Były dwie opcje: albo wszyscy jeszcze spali, albo po prostu ich nie było. Jednak prawdziwa okazała się opcja druga.
Poszłam do lodówki, by czegoś się napić. Problem w tym że lodówka była pusta. Zdecydowałam się na wodę z kranu. Michelle usiadła przy stole i wyraźnie się nad czymś zastanawiała. Nie wnikałam - jakby chciała powiedziała by mi już dawno.
- Michelle? Nie uważasz, że przydałoby się zrobić jakiś grafik, co do sprzątania? Nie będziemy przecież robić tutaj jako sprzątaczki. A już zrobił się syf... A do tego wypadałoby iść do sklepu. Wnętrze naszej lodówki wygląda żałośnie. Nawet piwa nie ma...
- Co?.. Tak. Tak, to dobry pomysł, ale nie mam teraz do tego głowy.
- Co ty okres masz? Czy jak?
- Tak jak by. Nie mam siły. Idę się położyć... - I poszła. Zostawiając mnie samą z tym syfem.
"Kurwaa. Humory jak kobieta w ciąży... No ale co ja się będę przemęczać. Jak wszyscy wrócą, to posprzątamy razem. Nie będę tego robić sama". Zajrzałam jeszcze raz do lodówki, chociaż wiedziałam doskonale że nic tam nie znajdę. Postanowiłam być dobrą koleżanką i chociaż w alkohol nas zaopatrzyć. Oczywiście wcale nie zdecydowałam się na pójście na zakupy tylko dlatego, że miałam ochotę na piwo. Nie, wcale.
Kierunek: sklep.
Nie zawracając sobie już głowy Michelle ruszyłam w stronę spożywczego. Kupiłam cztery flaszki, 2 zgrzewki piwa, 2 paczki fajek i coś na zagrychę: chleb, ser itp. Dzisiaj mogłam zaszaleć. Byłam świeżo po dofinansowaniu przez rodziców.
Kiedy wróciłam do domu, a było koło 16, chłopaków nadal nie było. Z nudów postanowiłam zrobić sobie swoje własne, prywatne party - wyjęłam ze zgrzewki 6 piw, pod igłę wrzuciłam znalezionego za kanapą winyla " Sex Pistols " i wio. Jedno piwo, drugie piwo, trzecie piwo i następne. Takim sposobem opróżniłam wszystkie butelki, jakie sobie przygotowałam i wypaliłam wszystkie fajki. A miało starczyć na 2 dni. Jednak długo nie zaprzątałam sobie tym głowy. Odpłynęłam w błogim, pijackim śnie. A kanapa była taka wygodna.

* W tym samym czasie *


Izzy:


Sweet Little Sister - Skid Row


Nie było jeszcze południa. Jak zawsze musiałem się w coś wpakować i zamiast smacznie spać stałem w parku i czekałem. Czekałem na znajomą. Poznałem ją jakieś pół roku temu. Szła sobie wtedy ulicą, chyba właśnie się przeprowadzała, i nagle wypadło jej z rąk takie w chuj duże pudło. Los chciał, że upuściła je akurat kiedy się z nią mijałem. Jako wzór obywatela postanowiłem ją poratować. Nieomal rzuciłem się na chodnik aby pozbierać wszystkie klamoty, jakie z pudła wypadły. I tak właśnie oto się poznaliśmy. Jak rodem z tanich filmów romantycznych.

Czemu spotykam się z nią dzisiaj? Po raz kolejny zaoferowałem jej swoją pomoc. Nie miałem wtedy pojęcia o co chodzi, jednak urok osobisty Alice - bo tak nazywała się moja znajoma - zrobił swoje.
Stałem za drzewem. Inni ludzie tam nie stają. Jest to miejsce raczej nie widoczne z parkowych ścieżek - idealne dla mnie. Co zabawne wbrew temu co pewnie myślicie nie miałem wątpliwości, że Alice mnie znajdzie.
- Cześć. Co się tak chowasz? - nawet nie zauważyłem kiedy stanęła tuż obok mnie.
- Ja? Nie. Po prostu palę fajkę.
- Tak. Za chaszczami. - uśmiechnęła się ładnie.
- No właśnie. To co będziemy robić?
- Moi rodzice za dwa tygodnie mają rocznicę.
- I co? Mam im załatwić towar? - Tak się złożyło, że Alice doskonale wiedziała, czym się zajmuję.
- Nie, ale fajnie by było, jak byś zaprowadził mnie do sklepu w którym mogę kupić farby i płótno. Moje zgubiły się podczas przeprowadzki.
- AAa. Farby? Farby... - kurwa, gdzie można kupić farby?! - Myślę, że coś mogę zaradzić. - tylko gdzie ja kupię farby...
- To zanim się namyślisz, może pójdziemy na kawę? - Ah to podstępna bestia.
- Czemu nie? Ale ja skuszę się na coś mocniejszego. Raz od czasu przecież można. - kurwa. Mam wrażenie, że właśnie robie z siebie idiotę.
- Raz od czasu powiadasz? No dobra, nie ważne. To idziemy?
- Oczywiście, że tak.
I poszliśmy. Przez przypadek w sumie trafiliśmy to jakiejś miłej knajpki, gdzie podawali wszystko, czego dusza zapragnie. Popołudnie minęło, jak to z Alice, przyjemnie i niestety szybko. Lubiłem w niej to, że jest skromna, miła, że można z nią porozmawiać na każdy temat. Nie paplała przy tym trzy po trzy, a wręcz przeciwnie, nie raz tak jak ja wolała coś przemilczeć. A jeżeli już o mnie mowa, przy niej zawsze stawałem się bardziej rozmowny. Nie da się ukryć, że ta dziewczyna miała na mnie pozytywny wpływ.
Kiedy nadszedł już czas, trzeba było się niestety pożegnać.
- I co? I nie pomogłem Ci.
- Nie szkodzi. Zapytam się kogoś innego, ale tobie dziękuję za popołudnie. - i ten uśmiech.
- Mnie też było miło.
- Na razie. - Wzięła kurtkę i wyszła. A ja czułem się jak palant, że nie zaproponowałem, że zaprowadzę ją do domu.
No cóż. Wiedziałem, że będę musiał to kiedyś nadrobić.

Emily:


14 years - Guns N' Roses


Wtorek był dosyć ciężkim dniem. Jak wiadomo: trudno się uczyć na tak cholernym kacu. Tamten dzień był dla mnie męczarnią. Nie wiem co mi odbiło, żeby tyle wypić, no ale cóż... Jak codziennie wróciłam do domu około 15. W przedpokoju zdjęłam swoje zmasakrowane kowbojki, po czym przeszłam do salonu, który - o dziwo - był pusty. Kurewsko chciało mi się pić. Usiadłam na sofie ze szklanką wody, by trochę odetchnąć. Nie minęło 15 minut i do salonu z góry zszedł Izzy, zmasakrowany porównywalnie do moich kowbojek. Wyglądał jakby dopiero wstał z łóżka. Znając jego tak też zapewne było. Miał na sobie koszulkę, w której chodził już od tygodnia, ale uważał, że nadal była świeża. A do tego dżinsy. Zauważył mnie dopiero po chwili.

- O, cześć. - Izzy jak zawsze rozmowny.
- No cześć Izzuniu. A co ty dzisiaj taki zmięty? Trudna noc?
- Nie. Było okej. Dzięki, że pytasz. - Ruszył w stronę kuchni. W poszukiwaniu wody. O tak, noc była ciężka.
- Tak, tak. Okej. - powiedziałam z sarkazmem i uśmiechem na ustach
- Idę po towar. Paul miał dostawę - powiedział po czym szybkim krokiem pognał w stronę przedpokoju.
- Pójdę z tobą. Może też sobie coś kupię.
- Chodziło mi o trochę większą ilość niż działkę, ale okej - Uśmiechnął się pod nosem.
- No to pomogę ci nieść. - wstałam i ruszyłam po trampki i portfel.
Kiedy schodziłam czekał na mnie w przedpokoju. Nieobecnym wzrokiem, jak to Izzy, patrzył gdzieś w dal. Nie zaszczycając mnie spojrzeniem rzucił:
- Gotowa? To chodź - I wyszliśmy.
Droga przebiegła w milczeniu. Izzy drałował na swoich chudych nogach tak szybko, że ledwo za nim nadążałam. Kiedy weszliśmy już do odpowiedniego zaułka ledwo łapałam oddech. "Chyba muszę przystopować z fajkami" pomyślałam. Rozejrzałam się dookoła, dopiero po chwili zorientowałam się, że w głębi ktoś stoi.
- No, jestem. - powiedział swoim flegmatycznym głosem Izzy.
- Siemano, Stradlin. Masz kasę żeby spłacić dług? - zbliżał się do nas szybkim krokiem. Chyba wszyscy dilerzy tak szybko chodzili.
- Powiedzmy. Daj mi jeszcze tydzień a jestem pewien, że spłacę wszystko co do grosza. - głos miał spokojny, jak na mówienie o długu w przemyśle narkotykowym.
- Kurwa Izzy. Ścigają mnie za tą kasę. Postaraj się, żeby była za tydzień.
- Kurwa! Paul! To ty?! - rozdarłam się chyba trochę za głośno, jak na takie okoliczności.
Chwilę mu zajęło, zanim dotarło do niego kim jestem.
-  Emily. Cześć. Co ty tu robisz? - zapytał z naciskiem na "tu".
- To wy się znacie? - zapytał rozkojarzony Izzy.
- No przyszłam z Izzym na małe zakupy. Bardziej powinnam zapytać co ty tutaj robisz. - uśmiechnęłam się. Paul pochodził z dobrej rodziny, a teraz okazało się, że jest dilerem.
- No chyba to już wiesz. Jednak nie zostałem prawnikiem, tak jak chcieli rodzice. - uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Bardzo dobrze, że poszedłeś własną, odmienną drogą.
- A właśnie Stradlin. Może ja wytłumaczę. Emily jest byłą dziewczyną mojego dobrego kumpla ze szkoły. - tylko czekałam aż wspomni o tym chuju.
- Aha - rozmowny Izzy część druga.
- Może dokończycie interes, a później gdzieś wyskoczymy?
- No pewnie. - Powiedział, dał Izzy'emu towar, po czym odebrał należność.
- Wiecie co? Ja już pójdę. - Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, kiedy Izzy'ego już przy nas nie było.
- Specyficzny z niego człowiek, ale lubię go. Dobrze mi się z nim interesy prowadzi. Jest konkretny i ... cichy.
- Ma coś w sobie. - włożyłam ręcę do kieszeni w poszukiwaniu papierosów. Gdy już je znalazłam włożyłam do ust i zapaliłam.
- Widzę, że Ciebie życie też wywiozło na manowce, panienko z dobrego domu.
- No wiesz, takie życie z czasem staje się nudne. Chciałam spróbować czegoś nowego, tak jak i ty.
- I jak Ci się podoba życie pod sztandarem sex drugs and rock n' roll?
- Na razie jest zajebiście. Chociaż zdrowotnie, to już nie do końca. - uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- Widzisz, a jednak.... A tak poza tym, jak poznałaś Izzy'ego?
- Pierwsze poznałam Slasha i Duffa, których pewnie znasz. A później całą resztę Gunsów. No i tak już zostałam.
- Rozumiem.
I tak oto doszliśmy do jednego z wielu barów na Sunset. W tym do którego weszliśmy, a którego nazwy nie pamiętam, byłam przedtem kilka razy.
Podczas reszty wspólnego  wieczoru, dokładniej mówiąc do około 20 , przedyskutowaliśmy wszystkie możliwe tematy. Dowiedziałam się, jak to się stało, że mój znajomy zrezygnował z nauki, jak do jego decyzji mają się jego rodzice i innych tego rodzaju pierdół. Najbardziej z całej naszej rozmowy zdziwiło mnie to, że Paul mimo swojego fachu od narkotyków nie był uzależniony. W sumie to by wyjaśniało nadal wysoki iloraz jego inteligencji.
Po mile spędzonym czasie wróciłam do Hell'a, gdzie trwała już impreza. Niby normalne, jednak wtedy jeszcze nie wiedziałam jakie zmiany w moim życiu ona przyniesie.

***



Wieczór wydawać by się mógł jak każdy inny. Wieczna impreza w Hell'u nadal trwa. Tym razem nabrała ona nieco większego rozmiaru, niż siedmioosobowa popijawa. Prócz głównych zainteresowanych naliczyć można się było dodatkowo spokojnie 50 osób. Jak to oczywiście często bywało - połowy z nich nikt z lokatorów nie znał.

Oblegane były wszystkie pokoje. W każdym z nich widok ciekawszy niż w poprzednim.
Gospodarze imprezy nad wszystkim starali się czuwać w salonie, chociaż czuwać to za dużo powiedziane.
Izzy już mocno niedzisiejszy oblegał swoje ulubione miejsce - podłogę za kanapą. Tam mógł spokojnie spać, nie martwiąc się tym, że ktoś mu w tym przeszkodzi.  Slash i Emily siedzieli na kanapie. W stanie upojenia nie przejmowali się niczym dookoła, a jedynie sobą nawzajem. Duff nie chcąc być gorszy, równie naprany siedział na fotelu, rzucając swoje często wulgarne żarty, które pewnie nikogo by nie rozbawiły, gdyby nie ilość, nazwijmy to chemikaliów w nich wtłoczonych. Jako, że Michelle i Duff nadal byli pokłóceni trzymali się od siebie z daleka. Michelle jednak to w ogóle nie przeszkadzało. Jak to miała w zwyczaju po raz kolejny chcąc zrobić Duffowi nazłość zażyła taką dawkę białego gówna, że teraz spokojnie spała, a raczej spokojnie  odleciała w kącie kanapy. Axl, no cóż, dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem to, że wokół Pana Rosa stało pełno panienek. Mniej, lub bardziej rozebranych. A on czarował ich swoim jeszcze dość trzeźwym spojrzeniem.
I tak oto płynął wszystkim czas. Wśród głośnej muzyki, dymu papierosów, zapachu alkoholu i całej reszty, które z pewnych przyczyn zostawiam Waszej wyobraźni.

***


Slash:


Hold On - Saxon


- Emily, ty moja kobieto.

- Slash, ty mój chłopczyku.
- Jesteś taka piękna. Daj mi buziaka. - wydąłem usta czekając na pocałunek.
- A co ja będę z tego miała? Hmm?
- Ja też dam Ci buziaka.
- Mrr. - jak ona słodko mruczy, a do tego słodko całuje, ja odwdzięczyłem się tym samy.
- Wiesz co Skarbie? Chyba jestem pijany. I wiesz co? I chuj z tym, idę po jeszcze jedną butelkę. Wziąć Ci też?
- Ależ oczywiście
I idę. Ledwo, bo ledwo, ale idę. Doszedłem do kuchni, tam niespodzianka: obściskująca się para.
- Ładnie to tak kurwa się prawie pieprzyć w czyjeś kuchni?! - krzyknąłem, a ich min nie zapomnę do dzisiaj. - U góry macie sypialnie, a jak wejdziecie do odpowiedniej, to w szufladzie znajdziecie gumki. - starałem się mówić jak najwyraźniej. Podziałało, pomaszerowali grzecznie na górę.
Potem przeszukałem wszystkie szafki i co? I nic. Ani jednej butelki. Łza się w oku zakręciła i się drę " Emily! ". Po chwili dotarło do mnie, że nie tylko ja się drę. Poszedłem szybko zobaczyć o co chodzi, kiedy nagle widzę rodziców Emily. Nagle zrobiło mi się gorąco a alkohol prawie momentalnie wyparował - byłem świadomy jak nigdy.
Nie mogłem tak stać i się gapić.
- Ale przepraszam, o co chodzi? - grzecznie spytałem pana Younga.
- Chodzi o to co tutaj widzimy! To nie jest normalne. Mówiłem ci Elizabeth, że to zły pomysł, żeby dziewczyny tutaj mieszkały!
- Proszę pana, ale to nie do końca tak. - Duff również wytrzeźwiał.
- Ja dobrze widzę jak jest. Koniec imprezy. Przynajmniej dla dziewczyn. Idziemy. Emily jak ty w ogóle mogłaś wplątać się w takie towarzystwo.
- Nie! Nie widzi pan! Nie nasza wina, że przyszedł pan akurat dzisiaj. Jeżeli przyszedł by pan wczoraj, zastałby inny widok. - nie mogłem siedzieć cicho.
- Nie. Powinno być tak, że w każdy dzień w jaki bym przyszedł miał być ład i porządek. A tak nie jest. I nie zdarza się to pierwszy raz. Nie będę dłużej powtarzał. Wychodzimy. - no gość trochę przegina.
- Nie tato, nigdzie z tobą nie idę. - Kocham Emily, ale w tamtej sytuacji nie powinna widocznie zataczając się iść w stronę ojca.
- Owszem, idziesz. I nie ma słowa 'nie'. Albo idziesz dzisiaj, albo wyjeżdżamy i już nigdy nie zobaczysz swoich pseudo-przyjaciół. To jak będzie?
- Muszę zostać z Michelle. - ciągnęła.
- Chyba z tym marginesem społecznym. Ostatni raz powtarzam. Wybieracie. Albo idziecie, albo wyjeżdżamy.
- Nie może pan. Niech pan nam da ostatnią szansę. Proszę. - znowu Duff.
- Nie, już wyczerpaliście ostatnią szansę.
- Dobra tato. Pójdziemy. Tzn.. ja pójdę, Michelle chyba trzeba nieść. - powiedziała takim tonem, że aż serce się kraja.
- Ja mogę pomóc ją zaprowadzić, jeżeli już musi pan ją zabierać. - powiedziałem, zawsze to dłużej przy dziewczynach.
Popatrzył się na mnie srogim wzrokiem, po czym jak by od niechcenia rzucił:
- Dobrze.
- Slashu, ja ją wezmę. - zaoferował się Duff idąc już w stronę nieprzytomnej Michelle.
- To ja pomogę Em.
Pan Young przewrócił oczami, widocznie nie podobało mu się to, że dziewczyny spędzą jeszcze 20 min z tak toksycznymi chłopakami jak my. Nie przejąliśmy się tym jednak, wzięliśmy dziewczyny, po czym usiedliśmy na tylnym siedzeniu samochodu.
Chcąc starego zgreda trochę powkurzać pocałowałem Emily w szyję.
- Mogli... moglibyście przestać? - biedak, aż się zająknął.
- Ale my nic nie robimy. - oboje roześmialiśmy się na jego słowa, a mnie ochota na wkurzanie wzrosła.
- Duff, to jak mamy jeszcze jakieś zapasy w domu? A może masz przy sobie? - miałem na myśli jakiś koks.
- Slash, skończ chwilowo, okej? - Rzucił cicho po czym wrócił do głaskania Michelle. Tylko tyle mu zostało. Wkurzył mnie trochę, jednocześnie go rozumiałem, w końcu był podwójnie zdołowany.
- No dobra, ale na później coś masz? Wiem, że masz, ty zawsze coś masz. - znowu zacząłem miziać się do Emily, a ona to odwzajemniała. Alkohol dodawał nam niesamowitej odwagi.
Pan Young nie skomentował. Po prostu udawał, że nas nie widzi.
- No to dojechaliśmy. - jakże szczęśliwie poinformował nas ojciec Emily.
Wyszliśmy z auta i momentalnie humor mój i Emily się pogorszył. Nie miałam ochoty nawet wkurzać jej ojca. Chciałem po prostu jak najdłużej zatrzymać przy sobie dziewczynę.
- No dobra. Już sobie poradzimy. Możecie wracać na imprezę. - powiedział ojciec Em odbierając Michelle od Duffa, który wyglądał w tej chwili jak siedem nieszczęść.
- No to... żegnaj. - powiedziała Em. "Żegnaj" nienawidzę tego słowa. Przysunąłem się do dziewczyny i jeszcze raz przytuliłem ją mocno, następnie popatrzyłem jej w oczy, zapłakane z resztą. Nie sądziłem, że Emily, moja zawsze silna Emily może uronić łzę. Patrząc na nią serce mnie aż zabolało. Złożyłem ostatni pocałunek na jej ustach, po czym szybko, nie chcąc przedłużać tej chwili odszedłem.

_________________________________________________

Witamy. Wreszcie nowy rozdział.
Przepraszamy, że tyle musieliście czekać, niestety nie jest to tak do końca zależne od nas.
Zachęcamy do komentowania, aby Waszych opinii było dużo więcej niżeli pod rozdziałem VIII.
Pewnie zastanawiacie się kiedy następny rozdział? Odpowiedź jest prosta: Nie mamy pojęcia. Do braku czasu, internetu, a i często ochoty doszedł kolejny czynnik opóźniający. Bądźcie cierpliwi.
Pozdrawiamy. ;)

~Michelle&Magda.