czwartek, 28 sierpnia 2014

Rozdział VIII

Izzy:

Send Me An Angel - Scorpions

W czasie pożegnania Michelle i Duffa nasze sprzeciwy zaczęły cichnąć. Nawet Emily ruszyła w stronę Slasha. Nikt nie miał nic więcej do powiedzenia na temat tego, że dziewczyny są dorosłe, że mają prawo mieszkać gdzie chcą. Poddańcze nastroje i grobowe miny. Wszystkie oczy ze złością wpatrzone w rodziców Petterson. Duff mocno tulił do siebie Michelle szepcząc jej do ucha banalne frazy typu "wszystko będzie dobrze", "spokojnie", czy "nie płacz". W pewnym momencie, nikt by nie uwierzył, ale nawet Duff uronił łzę. Jedna łza zmieniła się w najnormalniejszy w świecie płacz, a zawstydzony McKagan głowę ukrył we włosach Michelle.
- Nie! Tak nie może być! Mark, one muszą z chłopcami zostać! - nagle odezwała się pani Petterson.
- Słyszysz własne słowa? Zdaję mi się że nie...- powiedział ze zdenerwowaniem ten stary, nadęty zgred.
- Słysze, doskonale. I widzę także to, czego ty nie widzisz. Przejrzyj na oczy i niech wreszcie do Ciebie dotrze, że Duff to nie tylko przelotna miłostka dla Michelle, tak samo jak Saul dla Emily. Nie mam zamiaru rozdzielać ich z tak błahego powodu. I nie interesuje mnie twoje zdanie, tym razem to do mnie należy ostatnie słowo. - Wszyscy jak wryci wpatrzeni byli w stanowczą mamę Michelle. Zawsze potulna u boku męża, tym razem chyba po raz pierwszy postawiła na swoim. Nawet pan Petterson nie wiedział już co powiedzieć. Tępo wpatrzony w żonę widocznie wysilał się, aby mu przypadkiem szczęka z wrażenia nie opadła. Po chwili jednak się otrząsnął. Wyszedł bez pożegnania, trzaskając drzwiami. Nasze gołąbeczki były znowu szczęśliwe - jak nigdy. No cóż, chociaż na chwilę. Znając życie już niedługo będą się kłócić. A potem znowu godzić, w wiadomy sposób.
- Może wracajmy już do domu? - trafnie spostrzegła Emily.
- Tak, to dobry pomysł. Chodźmy. - I wyszliśmy.
Podczas drogi powrotnej na początku panowała cisza, jednak już po chwili przerwał ją Steven:
- Nawet nie wiecie jak cieszy mnie to, że wracacie z nami do domu. Bez was jest tak... inaczej. Ale tak z drugiej strony: Duff, ale z Ciebie ciota. Jak mogłeś tak ryczeć!
W tym momencie Axl wybuchnął śmiechem. Przez to swoje rżenie nie mógł wydusić ani słowa. W końcu jednak debil przemówił, a szkoda, że się nie udusił...
- No właśnie Duff, ale z ciebie ciota! Facet i ryczy! Hahahaha! Jak tak można?! - znowu zaczął się śmiać.
- Spieprzajcie ode mnie! Wy też zaraz zaczniecie płakać, jak wam wpierdole!
- No właśnie, odczepcie się, bo gdyby nie Duff prawdopodobnie ja i Emily właśnie wracałybyśmy z moimi rodzicami do domu.
- Ja tam lubię areszty. Jedzenie za darmo, spanie też. Żyć nie umierać...
- Co nie zmienia faktu, że Duff popłakał się tylko i wyłącznie dlatego, że go o to poprosiłam. Widziałam minę mojej mamy, kiedy ja zaczęłam płakać. Wiedziałam, że brakuje kropli do przelania czary. - ciągnęła Michelle.
- Tak, tak. Taki kit to możesz sobie wciskać dzieciom w przedszkolu... - dumnie odparł Axl. Już zaczynał mnie wkurzać, więc musiałem go trochę zgasić:
- No Axelku mój kochany, przecież ty jesteś na takim poziomie, dziecinko...
I zamilkł, a Michelle nie zamierzała ciągnąć, bo i tak wiedziała jaka będzie jego reakcja. Powiedziała tylko coś w stylu "mój mężczyzna" po czym pocałowała Duffa tak namiętnie, że obstawiam że przynajmniej połowie z nas zrobiło się nie dobrze.
- No to co? Idziemy oblać wolność? - zaproponowała Emily. A to był chyba najlepszy pomysł dzisiaj. Myślałem że za chwilę tutaj uschnę. Uschnę jak stary, biedny baobab z Małego Księcia.
- Po drodze mamy jakiś sklep. Tam się zaopatrzymy - zaproponował Duff, znający wszystkie monopolowe w promieniu 30 km. Jak zaproponował, tak też zrobiliśmy. Wizja zimnego na szczęście piwa spodobała nam się tak bardzo, że w domu byliśmy już po 15 minutach, gdzie na sucho ta sama droga zajmowała nam dwa razy więcej czasu.



Emily:

Dirty Deeds Done Dirt Cheap - AC/DC

Gdy tylko weszliśmy każdy zajął swoje ulubione miejsce. Izzy na podłodze oparty o sofę na której siedziałam ze Slashem, a obok nas Steven. Na fotelu zasiadł ten, który poczuwał się do roli króla, czyli Axl. Michelle i Duff wtuleni na drugiej sofie.
Jak zawsze na początku było drętwo, jednak już po chwili impreza zaczynała się rozkręcać. Steven włączył płytę Poison - jak to Steven - i znowu zaczynała się ta sama kłótnia. Ta, która ma miejsce na każdej imprezie, gdy tylko Adler zbliża się do gramofonu. No cóż, tradycji nie można łamać. Po przegłosowaniu Blondyna włączyliśmy AC/DC. Izzy diler musiał na nas zarobić i wcisnął każdemu po skręcie. Atmosfera zaczęła się rozluźniać. Rozpoczęły się tańce: od wolnych, po pogo. Ktoś chyba nawet zdążył już pozbyć się zawartość swojego żołądka, jednak dalej piliśmy. Alkoholu ubywało, a nam nadal było mało. Postanowiliśmy uzupełnić zapasy. Jednak pójście całą 7 byłoby zwyczajnie nieekonomiczne. Przemyśleliśmy to i do tej odpowiedzialnej roli wyznaczyliśmy Duffa i Izzy'ego. Szybko zerwali się z miejsca, jednak przecenili swoje siły. Zaraz po wstaniu, zaliczyli glebę. Udając jednak, że nic się nie stało ponownie wstali, tym razem ostrożniej i pognali w stronę przedpokoju. No i wyszli - przynajmniej tak mi się zdawało.
Czekając na wysłanników wszyscy już przysypiali, więc postanowiłam po ludzku, jako jedyna położyć się o łóżka. W drodze na górę zwróciłam uwagę jakieś zwłoki leżące w przedpokoju. Okazało się, że Izzy i Duff jednak nie zdążyli jeszcze wyruszyć. Próbowałam obudzić ich lekkim strzałem z liścia, jednak to nic nie dawało. Nagle siły opadły, a osłabiona postanowiłam chwilę odpocząć obok nich. Zanim się zorientowałam krótki odpoczynek zamienił się w sen. I tak spaliśmy w trójkę w przedpokoju.



Michelle:

Heart Full Of Pride - Perkele

Jak na każdej popijawie bywa: po butelkę sięgnęłam najrzadziej. Jak zawsze to ja byłam najtrzeźwiejszą osobą. Lubiłam się napić, jednak w porównaniu do reszty moich towarzyszy akurat z procentami przesadzać nie przepadałam. Rozejrzałam się dookoła i podliczyłam straty. Zgon zaliczyli wszyscy, z wyjątkiem mnie i Hudsona. On za to siedział i gapił się na mnie. Patrzył tym swoim pewnym wzrokiem, który doprowadzał mnie do szaleństwa.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- A co? - przyglądałam mu się uważnie.
- Moglibyśmy gdzieś wyskoczyć, czy coś...- uśmiechał się ładnie
- No dobra. Przyjacielski wypad. Czemu nie. - Celowo podkreśliłam trzecie słowo, z nadzieją, że Slash zrozumie o co mi chodzi.
- Taa, przyjacielski - powiedział cicho. - No to jak? Idziemy towarzyszko? - I wyszliśmy.
Slash zaprowadził mnie do jakiejś podrzędnej knajpki. Wnętrze może nie zachwycało, jednak mnie ono urzekło.
Na ścianach pełno zdjęć z podróży. Prócz zdjęć były tam także pamiątki. Knajpa była jedną wielką graciarnią wspomnień. Gdzie człowiek się nie obrócił, tam pocztówka z Grecji, Paryski parasol, czy Japoński wachlarz. Na stołach pełno kwiatów, obrusy także były kolorowe. W całym lokalu panował półmrok. Było to pewnie spowodowane tym, że światło lamp tłumione było przez chusty na nich powieszone. W powietrzu unosił się nieco drażniący zapach kadzidełek. Cały wystrój można by określić jednym słowem: kicz. Pełno kolorów, niepasujących do siebie elementów. Jeżeli jednak umiałeś widzieć, a nie tylko patrzeć, dostrzegłeś w tym logiczną całość. Bez choćby jednego elementu: bez półmroku, miliona zdjęć, pamiątek czy kadzidełek to wnętrze byłoby nijakie.
Usiedliśmy ze Slashem przy stoliku w kącie. Z dala od spojrzeń ewentualnych gości knajpy. Już po chwili zamówiliśmy jedzenie.
- Miło tu, skąd znasz tę knajpę?
- Z życia Kochanie, z życia. Kiedyś przychodziłem tutaj z rodzicami.
- Na prawdę? Kurde, ale fajnie. Zazdroszczę. Moi ciągnęli mnie tylko po tych najdroższych restauracjach. Do których musiałam chodzić w sukienkach których nie powstydziłaby się jakaś księżniczka.
- Niee, kiedyś to była restauracja najwyższych lotów, jednak po zmianie właściciela zeszła na to co tutaj widzisz. Lubię tu przychodzić tylko z sentymentu.
- Czyli jednak. Slash mały książę. - mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Jak byłem mały nie zwracałem uwagi na to czy jestem w jakimś przydrożnym lokalu czy 5-cio gwiazdkowym. Ale nie mówmy o mnie.
- Masz rację, nie mówmy o Tobie tylko jedzmy. - powiedziałam widząc kelnera idącego w naszą stronę z tacą. Po chwili stały przed nami talerze z rybą i frytkami. Swoją droga były to najgorsze frytki i prawie najlepsza ryba, jaką kiedykolwiek jadłam. - Smacznego.
Jedliśmy w milczeniu. Dało się wyczuć między nami pewnego rodzaju napięcie. Zanim się zorientowałam, talerze były już puste.
- Nie chcę Cię popędzać, ale komu w drogę, temu czas. Mam zamiar po drodze wpaść jeszcze do starego znajomego. Opowiadałem Ci kiedyś o Paulu, prawda?
- No tak, wspominałeś. To ten wasz zespołowy diler, tak? Okej, więc chodźmy, ale daj mi jeszcze chwilę, muszę poprawić makijaż. - puściłam do niego oczko i migiem, czując na sobie baczne spojrzenie Hudsona popędziłam między stolikami w stronę łazienki.
Nie minęła minuta, a ktoś już miał zamiar mi przeszkodzić. Drzwi otworzyły się w dziwnie znajomy mi sposób. Nie pomyliłam się. Był to Slash. Szedł w moją stronę pewnym krokiem. Przyparł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować. W usta, po szyi, po dekolcie. Jednocześnie wkładając mi ręce pod koszulkę i błądząc nimi po ciele.
Po raz kolejny przeszedł mnie ten znajomy, przyjemny dreszcz, a w głowie znowu toczyła się bitwa. Moje rozterki zaprowadziły nas do jednej z kabin - nie miałam zamiaru zostać tak otwarcie przyłapana. Slash tym razem był bardziej pewny niż ostatnio: po prosu brał co chciał nie czekając na moje przyzwolenie. Podobało mi się to. Był tak inny od Duffa. Doskonale wiecie, jak sytuacja się rozwinęła, zakończenie prawdopodobnie też znacie. Z łazienki pierwszy wyszedł Slash, na wyszłam kilka minut po nim - musiałam doprowadzić się do porządku. Po chwili wyszłam z łazienki i bez słowa opuściłam lokal. Na zewnątrz czekał Slash, a na jego widok policzki zaczęły mi płonąć.
- Seks w ubikacji? Tego jeszcze nie było. Przez Ciebie staję się niegrzeczna. - powiedziałam wyciągając już odpalonego papierosa z jego ręki.
On seksownie zamruczał.
- No to jak? Teraz może jakieś lepsze miejsce? Supermarket? A może stolik w Rainbow? Hmm? - Pocałował mnie łapiąc za tyłek. Nie mówię, że mi się to nie podobało. Wręcz przeciwnie, chciałam więcej.
Jak już mówiłam, Hudson różnił się od Duffa. Slash był pewny siebie, nie bał się mnie dotykać, wiedział jaka będzie moja reakcja. Duff za to traktował mnie wręcz jak księżniczkę. Każdy ruch wobec mnie wykonywał tak, jak by się bał, że zrobi mi krzywdę. W jego oczach za każdym razem widać było pytanie. Duff był czuły, opiekuńczy i jako wrażliwa osoba właśnie za to go kochałam. Slash stawiał na przeżycia i doznania. Był bardziej przyziemny niż McKagan i chyba właśnie to tak mnie w nim pociągało.
Z przemyśleń wybił mnie moment w którym weszliśmy w jakąś ciemną uliczkę, a z jej głębi wyłonił się - jak sądzę - Paul.
Slash przywitał się z nim, po czym zaczął mnie przedstawiać:
- To jest Michelle, a to jest Paul. Poznajcie się.
- Miło mi - podał mi rękę.
- To co zawsze Hudson?
- O tak. I dodatkowo coś specjalnego, dla tej pani. - mówiąc to nie patrzył się na Paula, bo był zajęty zjadaniem mnie wzrokiem.
- Już się robi. - zręcznymi ruchami z miliona kieszeni wyjął to, na czym nam zależało.
- Dzięki stary. Masz. Powiedz nam jeszcze gdzie... - nie zdążył dokończyć, bo przerwał mu Paul.
- Dwie ulice dalej jest jakaś opuszczona chałupa.
- Oh, jak ty mnie dobrze znasz. - Pożegnaliśmy się po czym ruszyliśmy w wyznaczonym przez Paula miejscu.
Dwie ulice dalej stał wielki, dwupiętrowy opuszczony dom. Zdziwiło mnie co takie miejsce z horrorów robi tak blisko centrum Los Angeles. Powybijane okna, stare już wyszczerbione mury i wiatr hulający po poddaszu. Aż ciarki przechodziły.
W środku było nie lepiej. Ciemno jak w dupie, wszystko oblepione warstwą kurzu i pyłu z kruszących się ścian. Jedynymi oznakami tego, że przez ostatnie 20 lat ktoś tu zaglądał była jakaś stara sofa i stół ustawione na środku głównego pokoju. Sądząc po ich wyglądzie nie od początku należały one do umeblowania domu. Jestem pewna, że przynieśli je ćpuny, którzy chcieli mieć dogodne miejsce do załadowania w kanał.
- No to spróbujmy co na dzisiaj przygotował nam mój przyjaciel. - Zaciągnął mnie na wspomnianą wcześniej kanapę, usypał kreskę, po czym wciągnął jednym ruchem.
Z przyjemnością poszłam w jego ślady. Oj tak.
Mówią na to biała śmierć, jednak ja tam czułam się po tym jak w niebie.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez jakiś czas, czekając aż odlot minie na tyle, żebyśmy byli w stanie wrócić do domu. Nie musieliśmy czekać na to długo, obydwoje byliśmy na etapie podawania heroiny dokanałowo, także wciąganie nie działało na nas już tak, jak kiedyś. Gdy było już okej, ruszyliśmy nasze tyłki.
- Idziemy. - nakazałam wyciągając do Slasha ręce, aby pomóc mu wstać.
- Czekaj, czekaj. Jeszcze coś specjalnego. Pokaż język. - włożył mi jakąś nieznaną tabletkę pod język, tak samo postąpił ze sobą. Potem pocałował mnie namiętnie i napierając na tyle mocno, że zmuszona byłam ułożyć się na ćpunskim stole. Całował coraz namiętniej. dobrze wiedziałam do czego to zmierza.
- Nie, nie, nie... - Próbowałam się spod niego wydostać.
- Co jest? - zapytał zdziwiony.
Tabletka rozpuszczała się i zaczynała działać. Muszę przyznać że dawała niezłego kopa, czymkolwiek była.
- Nic, po prostu chcę już wracać do domu. Tu jest strasznie i zimno. - rozejrzałam się po wnętrzu opuszczonego budynku.
- No dobra, dobra. - powiedział lekko oburzonym tonem. Pozbierał się i już razem zmierzaliśmy ku wyjściu.
Droga do domu minęła szybko i miło. Wtłoczone we mnie substancje dawały mi poczucie euforii i to prawdopodobnie przez nie nie czułam wyrzutów sumienia spowodowanych kolejnym aktem zdrady. Szliśmy, śmialiśmy się, skakaliśmy, krzyczeliśmy. Aż dziwne, że nikogo nie obudziliśmy wchodząc do domu. Zaraz po przekroczeniu progu ruszyliśmy na górę, do sypialni Slasha.
- Kochasz mnie? - zapytał nie wiadomo skąd Slash, przerywając ciszę. Jeszcze mi tutaj takiego pytania brakowało, no super...
Pewna, że pytanie zadane pod wpływem narkotyków udałam, że go nie usłyszałam.
- Kochasz mnie? - zapytał po raz drugi, tym razem trochę głośniej.
- Skąd to pytanie? Co cię tak na miłość wzięło?
- No bo chcę wiedzieć - powiedział po czym mnie przytulił.
- A jeżeli odpowiem nie?
- Odpowiedz szczerze.
- Sądzisz, że to miłość? Że będziemy jak Romeo i Julia? - skutecznie odkładałam odpowiedź na pytanie.
- Pytam o to co ty sądzisz na ten temat.
- Biorąc pod uwagę naszą kilkuletnią przyjaźń... Sądzę, że nie jest to zwykły romans. Może jeszcze nie miłość, ale już nie romans. Jeżeli miałabym to nazwać miłością byłaby to miłość zła, zakazana i patologiczna. - popatrzyłam mu w oczy.
Slash nie zareagował na to co powiedziałam. Odsunął się ode mnie i zaczął przeczesywać swoje kieszenie w poszukiwaniu paczki fajek i zapalniczki. No cóż...
- Wiesz co? Ja już pójdę, bo jestem zmęczona. Do jutra. - uśmiechnęłam się do niego blado i ruszyłam w stronę drzwi. A on nic nie odpowiedział.
Myślcie co chcecie: że jestem łatwa czy coś, ale to nie tak. To nie tak, że przespałam się z Saulem i od razu wielka miłość. On zawsze był mi bliski, a teraz doszła do tego dodatkowo fizyczna bliskość. Czułam się głupio, mogłam mu się do niczego nie przyznawać.
Kiedy próbowałam zasnąć dopadły mnie wyrzuty sumienia. Nie dawały mi one odpłynąć w objęcia Morfeusza. Po raz kolejny nie chciałam patrzeć następnego dnia Duffowi w twarz. Po raz kolejny dotarło do mnie, jak bardzo go zraniłam, mimo iż on o tym nie wie. Po raz kolejny obiecywałam sobie, że więcej tego nie zrobię.



Emily:

Rebel Yell - Billy Idol

Cała noc przebiegała całkiem spokojnie. Rano obudziły mnie wpadające przez drzwi promienie słońca i niestety ból głowy. Rozejrzałam się dookoła i zastanawiałam się co ja tutaj robię. Obok mnie leżał Duff i Izzy. Niezły widok. Nie licząc tego, że ślina lała się im z ust i że wszystko mnie bolało było całkiem w porządku. Chwilę zajęło mi zanim wstałam. Cała ekipa jeszcze spała, więc postanowiłam pójść do łazienki, by się ogarnąć. Podczas prysznica patrzyłam na swoje ciało i doszłam do wniosku, że czegoś mi w nim brakuje. Niby wszystko mam na miejscu, ale jednak nie o to mi chodziło. Po chwili namysłu wiedziałam już czego chce i wiedziałam kto może mi w tym pomóc.


*Kilka minut później*


- Slash.. Śpisz? - co za głupie pytanie, no pewnie, że spał. Podeszłam do łóżka i nachyliłam się nad moim chłopakiem. Doskonale wiedziałam jak najlepiej go obudzić. Delikatnie pocałowałam go w usta, podziałało błyskawicznie. Zaraz doszedł do siebie i pocałunek odwzajemnił, nie dałam mu jednak więcej przyjemności.
- Wstawaj, musimy pogadać.
- Boże, tak z rana. To aż tak ważne? Proszę Cię, nie mów tylko, że jesteś w ciąży.
- No właśnie o to chodzi, że jestem... - chciałam zobaczyć jego minę.
- Żartujesz, prawda? Przecież to nie możliwe.
- A jednak.
- Ja pierdole. Nie no. To fajnie. Będziemy mieć małego Hudsonka.
- Nie no, a tak naprawdę to chcę sobie zrobić tatuaż.
- Uhh. Matko. Nie no, bachora to ja bym nie wytrzymał. Jak dobrze, że nie zaszłaś w ciążę. Jestem z ciebie dumny. - przytulił mnie klepiąc po plecach. - Ale ten tatuaż nie do końca mi się podoba. Ty wiesz, ile statystycznie tatuaży się nie udaje? Dużo!
- Ale to nie byłaby tylko moja wina, mój drogi. - ładnie się do niego uśmiechnęłam. - No ale dlaczego nie? Przecież masz tatuaż i jakoś żyjesz. A w ogóle nie mów mi, że wierzysz w statystyki, bo po kim jak po kim ale po tobie bym się tego nie spodziewała.
- Właśnie, dobrze że dodałaś to "jakoś" nawet nie wiesz jak bliski śmierci przez niego byłem.
- Nie rób sobie ze mnie głupich żartów, okej?
- No dobra, stop. Nie zabronię Ci zrobić tatuażu, ale poważnie się nad tym zastanów, okej Skarbie?
- Już się zastanawiałam. I już wiem że tego chce.
- A jaki?
- To zależy od ciebie. Chcę żebyś zrobił dla mnie projekt.
- No pewnie. Jak sobie życzysz - przysunął się bliżej i zaczął całować mnie po szyi.
Ja oddawałam się jego pocałunkom, po czym zaczęłam namiętnie całować go w jego namiętne usta.
Slash zamruczał, jak to miał w zwyczaju. Przejął inicjatywę i zgrabnymi ruchami pozbywał się ze mnie garderoby. Wszystko poszło szybko, a uchylone drzwi nam ani trochę nie przeszkadzały.



Slash:

Eye Of The Tiger - Survivor

Kiedy było już po wszystkim leżeliśmy wtuleni. Jedną ręką obejmowałem Em, gładząc ją po włosach. W drugiej trzymałem papierosa. Ta sielanka nie trwała długo. Już po chwili swoim seksownie ochrypłym głosem poprosiła mnie o fajkę. A potem jak para przyjaciół, uprawiających seks bez zobowiązań siedzieliśmy ramię w ramię rozkoszując się smakiem szlug.
- O kurwa! Zapomniałam! Miałam dziś odwiedzić rodziców! - Zanim się obejrzałem Emily nagle wstała i leniwie narzucała na siebie porozrzucane po całej sypialni części garderoby.
- Idź, bo jeszcze nie pozwolą Ci z nami mieszkać z powodu tego, że rzadko ich odwiedzasz. - uśmiechnąłem się ładnie.
- No właśnie. Więc idę. - ubrała kowbojki po czym wyszła.
Leżałem jeszcze przez chwilę. W domu panowała cisza, tylko z kuchni dochodziły jakieś trzaski. Postanowiłem sprawdzić kto prócz mnie i Emily jest takim rannym ptaszkiem. Narzuciłem na siebie tylko bokserki i spodnie, nie bawiłem się w szukanie koszulki. Zszedłem na dół. W kuchni stała Michelle. Walczyła z jedną z bardziej rozwiniętych technologicznie rzeczą w naszym domy, z prezentem od rodziców Emily - z ekspresem do kawy.
- Co za rupieć! - chyba nie usłyszała, jak wchodzę.
Postanowiłem zajść ją od tyłu i trochę przestraszyć. Pocałowałem ją w szyję i powiedziałem:
- Nie przezywaj go tak on ma uczucia. - po czym wróciłem do poprzedniej czynności.
- O matko. Slash... przestraszyłeś mnie. - na początku widocznie jej się to podobało, jednak po chwili speszona powiedziała: - Slash, zostaw mnie.
- Co ci się od wczoraj dzieje? Jeżeli nie chcesz zawsze możemy to wszystko zakończyć... - Michelle od wczoraj była jakaś dziwna, a ja zaczynałem mieć tego dość.
- Slash, czy ty się nie przejmujesz tym, że już dwa razy zdradziłeś Emily? I to z jej najlepszą przyjaciółką. - Łaskawie odwróciła się do mnie przodem.
- Na razie nie pora, żeby o tym myśleć. - czułem się jak na przesłuchaniu...
- A kiedy będzie pora? - jedną ręką dotknęła mojej twarzy, a mnie nerwy od razu trochę przeszły.
- Jeszcze nie teraz. Żyję chwilą, a nie tym co będzie w przyszłości. - miałem ochotę ją pocałować, jednak pewnie od razu zostałbym odrzucony.
- No tak, to przecież tylko romans. - uśmiechnęła się złośliwie. - Chcesz kawy?
- Niee, ale piwa to bym się napił.
- To nawet lepiej, bo jak widzisz ekspres odmawia posłuszeństwa. - odwróciła się do mnie tyłem, a że stałem na tyle blisko otarła się o mnie swoim drobnym ciałem.
W teorii nie dzieliła nas żadna odległość, w praktyce jednak czułem, jak by między nami ktoś postawił mur. Nie wiedziałem do końca o co chodzi, ale nie podobało mi się to. Nie lubię odtrącenia i najchętniej uniesiony honorem odszedłbym stamtąd, jednak coś mi na to nie pozwalało.
Stałem tak jeszcze chwilę, gdy nagle usłyszałem hałas - to był Duff.
- Wina, wina, wina dajcie, a jak nie to spier..! O, a co wy tu robicie? - spytał jeszcze zaspany. Na niczym nas nie przyłapał, bo w porę usiadłem przy stole.
- Panie Mckagan, siedzimy i leczymy kaca. A pan chyba jeszcze nie wytrzeźwiał? - zażartowałem.
- No widzisz panie Hudsonie, takie życie. Chyba muszę pić dalej, żebym się kacem od Was nie zaraził.
- Oj nie, nie będziesz pić w biały dzień - powiedziała Michelle, wtulając się w Duffa.
- A ja się za to napiję! - wypiłem parę łyków, po czym podałem Duffowi piwo. Nie będzie tak biedak na sucho stał.
I w sumie to było chyba najgorsze, co mogłem wtedy zrobić. Michelle obrzuciła mnie gniewnym spojrzeniem, po czym bez zastanowienia namiętnie pocałowała Duffa, jednocześnie wyciągając mu puszkę piwa z ręki. Patrząc na tę scenę coś mnie zakuło. Udałem jednak, że mnie to nie rusza i poszedłem pooglądać nowy sezon Misia Yogiego.
Śmiech Michelle dochodzący z kuchni, mieszający się z dość donośnym głosem McKagana idealnie utrudniał oglądanie. Po chwili wyszli i skierowali się na górę. Nie wiem czym się potem zajęli, w sumie nawet mnie to nie obchodziło, ale pamiętam z tego ranka jeszcze jedno. Kiedy wchodzili po schodach Michelle na chwilę odwróciła się i popatrzyła na mnie ze wzrokiem mówiącym jednocześnie " przeginasz " i " bądź u mnie wieczorem ". Ahh te kobiety. One zawsze takie niezdecydowane.

___________________________________________________
Witamy z nowym rozdziałem. 
Zacznijmy od tego, że cholernie dziękujemy za każdy komentarz który dostałyśmy. Nawet nie wiecie, jak nas to mobilizuje.
A co do samego rozdziału: Wiemy, że musieliście się na niego naczekać, jednak mamy nadzieję, że dzięki temu znajdzie się pod nim wiele opinii. 
Rozdział taki trochę zapychacz, ale takie też być muszą. Pojawiła się w nim nowa postać - Paul - której opis już nie długo, o ile nie zaraz, pojawi się w zakładce "Bohaterowie". 
A teraz ważna informacja: 
Jak pewnie wielu z Was się domyśliło od 1 września idziemy do szkoły średniej. Wiadomo, pierwsza klasa jest tą najgorszą - trzeba poznać klasę, nauczycieli. Dodatkowym utrudnieniem jest to, że jedna z nas wybiera się do szkoły z internatem, gdzie o internet będzie trudno. 
TAKŻE, ŻEBY NIE BYŁO, OGŁASZAMY WSZEM I WOBEC, ŻE ROZDZIAŁY BĘDA DODAWANE RZADZIEJ. NIE ZAWIESZAMY BLOGA, ALE LICZYMY NA WASZĄ CIERPLIWOŚĆ. POSTY POJAWIAĆ SIĘ BĘDĄ CO DWA, TRZY TYGODNIE. 
No, to by było na tyle. 
Liczymy na Was. ;))