środa, 17 grudnia 2014

Rozdział X

Duff:

Wild Is The Wind - Bon Jovi

Siedzieliśmy bezczynnie. Mniej więcej tak, jak przez ostatnie kilka dni. Mówię kilka, bo sam nie umiem określić ile ich dokładnie było. Cztery, a może dziesięć? Mniejsza z tym. Ważne jest to, że były to dni bez dziewczyn. Jeżeli byśmy ich nie poznali, pewnie nadal były by to dni pełne zabawy. Z alkoholem, narkotykami, panienkami, ale za to bez umiaru. W tej sytuacji jednak - kiedy już je znaliśmy, kiedy były nam tak bliskie - były to dni bez życia. Nasza marna egzystencja ograniczała się wtedy do wstawania w południe, po południowego picia siedząc w salonie, wieczornego picia, zazwyczaj z większą liczbą osób i chodzenia spać tak koło 3:00. Co dziwne, brak dziewczyn nie trafił jedynie w nas, ale i odbił się on na pozostałych chłopakach. Axl był mniej nerwowy, jak by przez te wszystkie dni bez Michelle i Emily ktoś podawał mu leki uspakajające, Izzy , jak na jego standardy, często przebywał w Hell'u, zaś Adler był jakiś mało gadatliwy.
Jak już wspominałem, siedzieliśmy bezczynnie, wpatrzeni ślepo w ekran telewizora, kiedy nagle Steven wybuchnął.
- Nie możecie tak dłużej!
- Co kurwa?! Odwal się od nas! Nie robimy nic więcej niż ty! - nie do końca zajarzyłem, o co mu chodzi.
- No właśnie! Dziewczyn nie ma z nami już tyle dni, a wy nic z tym nie robicie! - zawarczał.
- I co z związku z tym? Mamy wpaść im na chatę i zrobić rozróbę?!
- Brawo, zaczynasz łapać.
W mojej głowie pojawiła się pewna myśl, brzmiała ona mniej więcej tak: "Duff, idioto! Czemu nie wpadłeś na to wcześniej?!".
- Masz rację. Przecież oni nie mogą tak dziewczyn trzymać, są pełnoletnie i.. i w ogóle! - zacząłem nerwowo chodzić po pokoju, bo entuzjazm nie pozwalał mi usiedzieć na miejscu. - Slash, słyszysz? To przecież wyjebany pomysł!
Slash przez chwilę nie reagował, zapewne próbował przetrawić ten pomysł, na co nie do końca pozwalała spora ilość środków odużających, jakie w sobie miał. Już po chwili jednak podniósł głowę i chociaż przez burzę loków nie dostrzegłem jego oczu, zadziorny uśmiech mówił sam za siebie.

***

Po jakiś 15 minutach byliśmy gotowi. Wyszliśmy i ruszyliśmy w stronę dzielnicy, w której mieszkały dziewczyny. Po drodze poczułem jednak, że coś było nie tak. Wkoło pełno trzymających się za ręce par, dziewczyny niosły bukiety kwiatów, albo czekoladki w pudełku w kształcie serca, a w witrynach praktycznie wszystkich sklepów było tak różowo, że aż nie dobrze się robiło. Slashu chyba też to dostrzegł.
- Ej, który dzisiaj jest?
- Nie wiem. 12 luty?
- Kurwa, już chyba 14! To by wyjaśniało to wszystko! No tak, dzisiaj są kurwa walentynki!
- Nienawidzę tego święta. - Powiedziałem, szukając po kieszeniach paczki fajek.
- Ja też, ale dziewczyny lubią takie rzeczy. Może byśmy im jakiegoś kwiatka kupili?
- Hhahaahahah, Slashu, dobre! Kupować badyla? Hahahaha... - kiedy spojrzałem na mojego towarzysza dotarło do mnie jednak, że mówi on bardzo na poważnie. - W sumie, czemu nie. Dziewczyny na ogół takie rzeczy lubią. - po czym powstrzymałem się, przed zapaleniem papierosa, na rzecz wejścia do pierwszej napotkanej kwiaciarni.
Wnętrze typowe: pełno kwiatów, których zapach aż mdlił, do tego nie obyło się bez walentynkowych dekoracji.
- W czym mogę Wam pomóc? - zapytała niska, siwa staruszka. Widać było, że widok dwóch takich gości, jak ja i Slash trochę zbił ją z tropu.
- Jakiegoś ładnego kwiatka, dla dziewczyny. - Powiedziałem.
- I dla mnie też... jakiegoś badyla. - dodał Slash.
Pani, która przedstawiła nam się jako Stephanie Jacobs, zadawała wiele pytań. "Jakie wasze dziewczyny lubią kolory?", " Ile mają lat?", "A jak mają na imię?", "Czy są raczej skromne?", "A czym wy się zajmujecie?". Normalnie pewnie te pytania by mnie ostro wkurzyły, jednak Pani Jacobs, ze swoim szczerym uśmiechem i pasją, jaką wkłada w każdy kwiat mi na to nie pozwalała. Coś mi mówiło, że ta jej na pierwszy rzut oka ciekawość, była tak na prawdę tylko drogą do tego, aby wybrać najlepszy kwiat. Wiem, wydaje się to dziwne. Nie wnikam z resztą, na ile zdrowa psychicznie była kwiaciarka, jednak każdy ma swoje zboczenia, nie?
Kiedy już cały ten proces dobiegł końca wyszliśmy, grzecznie żegnając się z Stephanie. Ja trzymałem w ręce trzy tulipany, Slash pojedynczą różę, na długiej łodydze. Wszystkie kwiaty oczywiście czerwone - miały symbolizować miłość. Dla Michelle tulipany, bo jest ona delikatną wbrew wszystkiemu dziewczyną, dla Emily róża, która na pierwszy plan prócz piękna wysuwa kolce.

Pozostała część drogi upłynęła w milczeniu. Ja zapaliłem papierosa, Slash coś nieco odmiennego. Zanim się zorientowaliśmy, nadszedł czas na rozstanie.
- No, stary... powodzenia. - Powiedział Slash.
- I Tobie. - odpowiedziałem, po czym poszedłem w drugą stronę.

Emily:

Serial Killer - Slash's Snakepit


Od kilku dni siedziałam spokojnie w domu. Od tamtego feralnego wieczoru odeszła mi ochota na wszystko. Na jakiekolwiek wybryki. Zanim wtedy dotarłam do domu planowałam już, jak z niego uciec. Jednak kiedy już się w nim znalazłam, po tym jak pożegnałam się ze Slashem, nie miałam ochoty na nic. No i od tamtego czasu grzecznie siedzę na dupie. No, pomijając kilka butelek wina, jakie zdążyłam obalić, było faktycznie grzecznie. Z Michelle się widziałam jedynie w szkole. Wiecznie zajęta zaraz po zajęciach wracała do domu.
Tego dnia na dworze było pogoda idealna. Nie za zimno, nie za ciepło. Po prostu żyć, nie umierać. Ja jednak wolałam umierać. Umierałam powoli, w pokoju z zasłoniętymi zasłonami. Umierałam z gitarą w ręce, próbując już od godziny wybrzdąkać jakąś choć trochę niesfałszowaną melodię. Miałam już dość, kiedy nagle usłyszałam stuknięcie w okno. Nie przejęłam się tym, zwalając na to, że jedynie mi się wydawało. Po chwili jednak usłyszałam to znowu. Ostro wkurwiona podeszłam do okna, rozsunęłam zasłony i myśląc, że to cholerne dzieciaki sąsiada wydarłam się:
- Spieprzajcie gnojki, bo za chwilę tatusiek wam nie pomoże! - ahh... to oślepiające słońce.
- To już groźny karalne, skarbie! - doszedł mnie z dołu Jego niski, seksowny głos.
- Slash! To na prawdę ty?! - słońce nadal nie pozwoliło by widzieć na oczy.
- Tak księżniczko, to ja. A teraz proszę się, odejdź od okna, bo twój królewicz chce do Ciebie wejść - jak poprosił, tak zrobiłam. Odsunęłam się od okna, żeby już po chwili zobaczyć Slasha stojącego na przeciw mnie.
- Sadziłem, że wspięcie się pójdzie mi trochę dłużej - powiedział, po czym uśmiechnął się do mnie rozkosznie. Nie umiejąc się dłużej powstrzymać wpiłam się namiętnie w jego usta.
- Matko Boska, chyba częściej powinienem wchodzić do Ciebie tym wejściem, jeżeli za każdym razem mam mieć takie przywitanie. - uśmiechnął się, po czym zza pleców wyjął najpiękniejszą różę, jaką kiedykolwiek widziałam. - Proszę, to dla Ciebie. Z okazji walentynek. - po raz kolejny otrzymał ode mnie buziaka, tym razem w policzek.
- Dzię.. - zanim zdążyłam dokończyć do pokoju wparował ojciec, a zaraz za nim mama.
- Co tu się wyrabia?! Co ty tu Saul robisz! Wypad stąd, bo zadzwonię na policje!
- Dobrze tato. Wyrzuć go, jednak ostrzegam, że ja pójdę z nim! - wybuchłam. Pierwszy raz, od kilku ostatnich dni, które zmarnowałam na tępe wpatrywanie się w ścianę.
- Nie ma mow.. - tym razem to mój ojciec nie skończył.
- George, ty wiesz, że z naszą córką nie ma sensu się kłócić. Pozwól jej wrócić... - cieszyłam się, że stanęła po mojej stronie, zaniepokoiłam się jednak tym, że przez tę całą sytuację nawet raz nie spojrzała mi w oczy. Cały czas wzrokiem uciekała wszędzie, byleby na mnie nie popatrzeć.
- Ale Elizabeth, tak nie można. Nie możemy więcej ustępować.
- Ustępowaliśmy przez całe jej życie, zmiana postępowania teraz, nic nie pomoże. - Okej, przyznam. Zabolało.
Ojciec już na to nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, a za nim mama. Nie tego się spodziewała. Owszem, cieszyłam się, że pozwolili mi wrócić, jednak sądziłam, że bardziej się tym przejmą. A oni? Nic...
- To jak skarbie, idziemy? - Slash jak zawsze poprawił mi humor swoim uśmiechem. Postanowiłam, że zamartwianie się zachowaniem rodziców zostawię na później, teraz musiałam nacieszyć się moim chłopakiem. Pewnym krokiem ruszyłam w stronę drzwi. Nawet rzeczy nie musiałam zabierać, bo wszystko zostało w Hell'u.
- Do zobaczenia! - rzuciłam na odchodne, z cichą nadzieją, że może jednak zamkną mi drzwi przed nosem i nie pozwolą wyjść.
- Pa Skarbie - odpowiedzieli chórem. Tata schowany za gazetą, zaś mama puściła mi krótki, serdeczny, pełen miłości, a zarazem smutku uśmiech. Nie powiem, poprawiło mi to humor. Wszystko wróciło do normy. Po prostu tak musi być.
I wyszliśmy.

Michelle:

Promises - Megadeth

W przeciwieństwie do Emily ja dawałam przez te dni radę. To znaczy, udawałam, że daję radę. Wykonywałam codzienne czynności, pomagałam rodzicom: znowu byłam idealną córką. Jednak to wszystko było bardzo mechaniczne. Ręce wykonywały pracę, ale umysł był jak by gdzie indziej. Nie raz zdarzyło się, że umyte naczynia kładłam do lodówki, a świeżo wyprane rzeczy zamiast włożyć do suszarki składałam na stertę z rzeczami do prasowania. Dwa razy omal nie spaliłam mieszkania, raz przy prasowaniu, drugi przy próbie ugotowania obiadu. Rodzice to wszystko widzieli i doskonale wiedzieli, że coś jest nie tak. Oni woleli jednak trwać przy swojej zakłamanej wersji tamtego wieczoru. A ja nadal ciągnęłam moją marną egzystencję, a na pytania "czy wszystko okej?" cały czas odpowiadałam to samo: "No pewnie".
Tamtego dnia próbowałam czytać książkę w ogrodzie. Tak, próbowałam to dobre słowo. Trzymałam egzemplarz w dłoniach, patrzyłam nawet na strony, w całości pokryte tekstem, jednak ni jak nie wiedziałam w tym sensu. Słowa nie chciały mi się układać w zdania. Wtedy właśnie usłyszałam, jak ktoś mnie woła. "No pięknie kurwa, teraz jeszcze ześwirowałam. Choroba psychiczna - tylko tego mi brakowało" pomyślałam. Kiedy jednak usłyszałam to jeszcze raz nie miałam złudzeń, że ktoś na prawdę wymawia moje imię. Spojrzałam w stronę furtki i mnie zamurowało. Nie kto inny, a Duff. Stał tam, z tymi swoimi 190 cm wzrostu i bezczelnie się we mnie wlepiał, z tym powalającym uśmiechem. McKagan widocznie zadowolony, a mną targały sprzeczne emocje. Z jednej strony, zaledwie 20 metrów ode mnie, stało moje szczęście, wystarczyło jedynie otworzyć furtkę i... przypomniałam sobie jednak, co mówili rodzice. Siedziałam jak osłupiała i tępo wpatrywałam się w Duffa.
- Skarbie, to ja. Otworzysz? - nie czekając jednak na moją reakcję zgrabnie przeskoczył przez furtkę, po czym podbiegł do mnie, co na jego długich nogach zajęło mu dosłownie sekundę. Kiedy znalazł się już wystarczająco blisko mnie nie pozostało nic innego, jak wstać, mocno go i przytulić i zacząć płakać. Tak, dosłownie taka była moja reakcja. W tamtym momencie wszystko puściło, maska jaką miałam przed poprzednie dni spadła, a ciało wypełniło przyjemne ciepło. Wiedziałam już, że to, co mówili rodzice, było marną mistyfikacją.
- Michelle, kochanie. Co się stało? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? - zapytał lekko przerażony Duff.
- Cieszę się właśnie. I to bardzo. Teraz wiem, że to wszystko było kłamstwem. - wyszlochałam, po czym namiętnie pocałowałam Duffa.
- Co było kłamstwem? - spytał, kiedy już odwzajemnił.
- Moi rodzice powiedzieli mi... powiedzieli, że wtedy, co rodzice Em przyjechali, wcale nie broniłeś przed tym, żebym pojechała. Podobno wspomniałeś, że masz to w dupie. W sumie uwierzyłam w to, bo pamiętałam o kłótni. Ale teraz już wiem, że to była nie prawda. - Uśmiechnęłam się przecierając rękawem oczy i po raz kolejny pocałowałam Duffa.
- Coś ty Skarbie. Przecież to była tylko kłótnia. Nie pierwsza i nie ostatnia. Nie pozwolę, żeby takie gówno jak narkotyki coś między nami zepsuło. - Przytulił mnie mocno. - A właśnie, mam coś dla Ciebie. Proszę, to z okazji walentynek. - Wręczył mi trzy tulipany. Wcześniej nawet ich nie dostrzegłam. Były piękne, choć z powodu braku wody trochę uchodziło z nich już życie.
- Piękne są, dziękuję. Hej, romantyku. Porwiesz mnie teraz z powrotem do domu?
- Jeżeli tylko chcesz.- powiedział, po czym objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę furtki, jak gdyby nigdy nic. Już sięgał ręką, aby ją otworzyć, kiedy zatrzymał nas znajomy głos.
- Michelle, kochanie. Gdzie idziesz? - to była mama.
- Jeszcze się pytasz? Wracam do domu. Tam przynajmniej mnie nie okłamują.
- To nie tak jak myślisz. Nie zrobiliśmy tego, dla czystej chęci okłamania Cię, czy nawet dlatego, że nie chcieliśmy, abyś widywała się z Michaelem. Zrobiliśmy to tylko dlatego, aby Cię chronić. Paskudnie się czuję córciu. - widząc jej minę pełną żalu do samej siebie nie mogłam powstrzymać się przed przytuleniem jej, tak też zrobiłam. - Idźcie, ja wyjaśnię to tacie. - szepnęła mi do ucha. Mimo wszystko wiedziałam, że mogę na nią liczyć.

Izzy:

Hotel California - Eagles


Chłopaki przed chwilą wyszli. Wreszcie zrobili coś, aby odzyskać dziewczyny. Swoją drogą zdziwiło mnie to, że na cały ten pomysł wpadł Adler. Kto by się tego po nim spodziewał? No cóż.
Siedzieliśmy teraz w pokoju już tylko w dwójkę: Ja i Axl. Chłopaki pobiegli do dziewczyn, Stevena też gdzieś wcięło. Mnie zaś wzięło na rozmyślanie. Rozmyślanie o Niej. Jej oczy nie dawały mi od jakiegoś czasu spokoju, a uśmiech rozkładał na łopatki. Nigdy czegoś takiego nie czułem, co, powiem szczerze, odrobinę mnie przerażało. Zawsze obiecywałem sobie, że dziewczyna tak mną nie omami, a tu proszę. Obietnice poszły na marne. Może omamienie, to nie do końca dobre słowo, nadal umiałem trzeźwo myśleć, nadal byłem sobą, nie chciałem się dla Niej zmieniać, jednak dość często myśli schodziły na inny tor, niż powinny. Zawsze cieszyłem się, na spotkanie z nią, a kiedy nasz czas razem się kończył, nie umiałem doczekać się kolejnego. Może i dla osób postronnych, nadal byłem tym Stradlinem, którego wszyscy znają, jednak ja czułem pewną zmianę. A wszystko przez Nią.
- Słuchaj Axl. Mam do Ciebie sprawę.
- Noo? - zapytał odpalając przy okazji papierosa.
- Co byś zrobił, gdybyś poznał fajną dziewczynę?
- Hahaha, no jak to co? Przecież wiesz, że bym ją...
- Nie, nie o to chodzi. Nie w takim sensie. Ta dziewczyna byłaby inna od pozostałych. - przerwałem mu, bo wiedziałem co chce powiedzieć i nawet nie chciałem tego usłyszeć.
- Izzy, chyba mi nie powiesz, że się zakochałeś! - Nie odpowiedziałem. - No dobra, jako Axl Rose, powiedziałbym, że to najgorsze bagno, w jakie możesz się pakować, jako twój przyjaciel jednak powiem Ci: idź i rób, co do Ciebie należy. I się pospiesz, bo ktoś Ci ją sprzątnie sprzed nosa, a jak taka cudowna, to chyba była by szkoda, nie? - powiedział zaciągając się dymem.
Nic już nie odpowiedziałem, a wstałem i wyszedłem. Nie wiedziałem do końca, gdzie Ona jest, miałem jedynie przeczucie, gdzie mogę ją znaleźć. Ruszyłem w stronę biblioteki. Dotarłem tam po jakiś 20 minutach, po drodze ustalając w głowie kwestię, jaką jej wygłoszę.
Mojemu wejściu towarzyszył dźwięk dzwonka, zamontowanego przy drzwiach. W jednym momencie wszystkie spojrzenia w bibliotece zwróciły się ku mnie, w tym także Jej.
- Cześć Alice. - wydukałem cicho zdenerwowany.
- Jeffrey! - powiedziała nieco za głośno, jak na bibliotekę.
Uśmiechnąłem się do niej słabo, popatrzyłem głęboko w oczy i ruszyłem z powrotem w stronę wyjścia. Słowa były zbędne, znaliśmy się na tyle dobrze, że Alice doskonale wiedziała, o co mi chodzi. Poszła za mną.
Szliśmy w milczeniu do czasu, wymieniając po drodze co jakiś czas spojrzenia, które zastępowały jakiekolwiek słowa. W końcu dotarliśmy do mniej ruchliwej ulicy. Nie było na niej w sumie żywej duszy. "No, lepszej okazji nie będzie" powtarzałem sobie w myślach.
Przystanąłem na środku chodnika, Alice zrobiła to samo.
- No więc, co chciałeś mi powiedzieć? - popatrzyła na mnie już lekko zbita z tropu.
"Raz kozie śmierć". I ją pocałowałem. Na wpół pewny siebie, na wpół spanikowany.
Pocałunek był jedynym, w który włożyłem tyle uczucia. Traktowałem Alice poważnie i chciałem, żeby to zrozumiała. Nie będąc nigdy w takiej sytuacji odrobinę bałem się go zakończyć, jednak kiedy już do tego doszło, Alice zainicjowała kolejny. Przyznam, że przeżyłem nie mały szok. Na co dzień byłem pewny siebie, lecz cichy, w tamtej chwili nogi mi drżały. Kiedy jednak Alice znowu mnie pocałowała odwzajemniłem już mniej ostrożnie. Objąłem dziewczynę w pasie i przyciągnęłam do siebie, ona zaś zarzuciła mi ręce na szyję.
Moment zakończenia pocałunku nie był jednak momentem końca naszej bliskości. Nadal staliśmy przytuleni, oczywiście w ciszy: wymienialiśmy spojrzenia i uśmiechy, w końcu jednak przerwałem to milczenie.
- Ulżyło mi, serio. - rozmowny ja.
- Zastanawiałam się, jak długo będziesz się na to zbierał. - no teraz to już totalnie mnie powaliła.
- Na prawdę?! To może chciałabyś...
- Odwiedzić w końcu Twój dom? No pewnie. - Nie dała mi dokończyć, powiedziała jednak dokładnie to, o co ja chciałem zapytać.
Nie odpowiedziałem nic. Złapałem ją za rękę i ruszyliśmy.


Alice:

Madhouse - Anthrax


Zanim doszliśmy do domu Izzy'ego poszliśmy na spacer po plaży. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy, całowaliśmy się. To wszystko było dla mnie jak sen. Jeszcze miesiąc wcześniej nie wierzyłam, że kiedyś do tego dojdzie. Owszem, byłam świadoma, że Izzy mnie lubi, ale jak koleżankę. Nie ukrywajmy, ktoś taki jak ja z kimś takim jak on? Historia jak z bajki, albo filmu. W każdym razie, nigdy wcześniej nie sądziłam, że będzie to prawdą.
Spacerowaliśmy brzegiem morza rozmawiając o rzeczach, które wtedy nie były dla mnie ważne. Wolałam skupić się na Jego oczach, uśmiechu. Na tym, że trzyma mnie za rękę i prędko nie puści.
W sumie nie byłam do końca pewna, jak to wszystko się potoczy. W końcu wiedziałam, jakim typem człowieka są gwiazdy rocka. Byłam w pełni świadoma, że moja bajka może mieć dość marne zakończenie, które może nastąpić nawet jutro. Wiedziałam, że ten związek nie będzie łatwy. Wiedziałam to wszystko, ale mimo to postanowiłam włożyć w niego więcej siebie, niż czyniłam to w pozostałych związkach. Nie mogłam przewidzieć, na ile poważnie w tamtej chwili traktował mnie Jeffrey, wiedziałam jednak, na ile ważny był dla mnie On.
I tak minęło kilka najpiękniejszych godzin w moim życiu, które zwiastowały kolejne równie wspaniałe. Nadszedł czas, by poznać przyjaciół Izzy'ego.
Kiedy stanęliśmy przede drzwiami, a Stradlin sięgnął do klamki poczułam nie mały stres. "A co, jeżeli im się nie spodobam?", "Co, jeżeli się wygłupię?". Te i wiele innych pytań nagle zasypało mój umysł. Z tego wszystkiego zapomniałam, jak się oddycha. Izzy to zauważył, pocałował mnie delikatnie w czoło i c\szepnął do ucha kilka pokrzepiających słów. Cały stres opadł. Już bardziej pewna weszłam do środka.
W salonie mój wzrok jako pierwszy przykuł rudzielec, który cały czas bacznie mi się przyglądał. Nie wiedziałam do końca o co mu chodzi, sam jego wzrok nieco mnie zaniepokoił, lecz zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć z okrzykiem radości przywitał mnie kudłaty niski blondyn.
- Cześć! Jestem Steven, a tyy? - czułam się nieco przytłoczona, jednak wywołało to uśmiech na mojej twarzy.
- To jest moja dziewczyna, Alice. Alice, to Axl, Emily, Slash, Michelle, Duff i Steven, którego przed chwilą poznałaś. - przedstawił nas sobie Izzy, na co wszyscy zgodnie chórem serdecznie mnie przywitali.
Axl, teraz już uśmiechnięty siedział na fotelu. Nie umiałam w żaden sposób rozgryść tego gościa. Już wtedy wiedziałam, że będzie to dla mnie zagadka.
Steven cały czas próbował mnie zagadać. Emanował pozytywną energią, od razu było widać, jak bardzo jest sympatyczny.
Slash i Emily zajęci sobą, siedzieli w kącie kanapy wtuleni, wymieniając się pocałunkami. Pierwsze co pomyślałam "jak by się rok nie widzieli". Nawet nie wiedziałam, jak blisko prawdy byłam.
Michelle i Duff stali w wejściu do kuchni. On bez koszulki, obejmował ją od tyłu, ona w samym T-shirt'cie (prawdopodobnie należącym do jej chłopaka) uśmiechała się do mnie szczerym uśmiechem.
- Cześć Wam. - Wydukałam.
Początek drętwy, jednak już po jakiejś pół godzinie czułam się tam jak w domu.
Atmosfera panująca w Hell'u - bo tak wszyscy nazywali ten dom - była wspaniała, dało się w niej wyczuć jednak pewne anomalia, które miałam niedługo odkryć.


Slash:

Poison - Alice Cooper


Wstałem rano i od razu wiedziałem, co muszę dzisiaj zrobić. Spojrzałem na śpiącą przy moim boku Emily i teraz byłem tego jeszcze bardziej pewny. Przez ostatnie dni przeżywałem koszmar. Może to do mnie nie do końca podobne, ale faktycznie za nią tęskniłem. Poniekąd trochę przerażało mnie, jaki wpływ ma na mnie ta dziewczyna. Ta dziewczyna i ta druga. Za Michelle też tęskniłem, jednak nie było to to samo, co przy Emily. Nie wiedziałem, czy jest to związane z tym, że Michelle jest tylko... że Michelle jest moją kochanką, czy z tym, że to coś, co było między nami wiąże nas krócej, niż mnie i Emily. Wiedziałem jednak, że jest to słabsze. Jak na faceta przystało, nie bawiłem się w rozkładanie tego wszystkiego na czynniki pierwsze, postawiłem sobie sytuację jasno: za Em tęskniłem bardziej niż za Michelle. Nie bawiłem się w tłumaczenie, co z połączeniem z moim dość przedmiotowym traktowaniem ludzi łączyło się z jednym.
Jak najwolniej wstałem z łóżka i wyszedłem. Wszystko na palcach, najciszej jak mogłem. Tak, żeby nie obudzić Emily. Sięgnąłem po spodnie, leżące na podłodze między drzwiami, a łóżkiem. Zarzucając je na siebie wyszedłem na korytarz. Ledwo przymknąłem drzwi, a już usłyszałem Jej głos. Ruszyłem schodami na dół i ani trochę się nie zdziwiłem, kiedy w kuchni ujrzałem jeszcze trochę zaspaną Michelle. Nie powiem, jej potargane, luźno opadające na ramiona włosy, przymróżone oczy, a także idealne ciało, na które narzuciła jedynie za duży T-shirt Duffa nadal mnie kręciły, jednak coś (nie mogę stwierdzić że rozum, ani serce, ani także trzecia rzecz którą myślą faceci), po prostu coś wiedziało, że trzeba z tym skończyć.
- Cześć Sauli. Ohh, zapomniałam, że się z Tobą wczoraj nawet nie przywitałam. - uśmiechnęła się do mnie ładnie, po czym cmoknęła w policzek.
- Ehh... no cześć. Wiesz co, muszę z tobą porozmawiać.
- No okej. Rozmawiajmy.
- To bardzo delikatna sprawa. Nie chciałabyś się przejść na plażę?
- Poważna powiadasz... no okej. - mina jej zrzedła. Widocznie nie podobało jej się to, co dla niej szykowałem. Jednak bez większych dyskusji poleciała na górę, po spodnie, po czym dołączyła do mnie na plaży.
- Noo, więc o czym chciałeś porozmawiać? - zapytała uśmiechając się do mnie zawadiacko. Chyba nie brała moich słów o poważnej rozmowie na serio.
- To nie ma sensu.
- Ale co nie ma sensu, nie rozumiem...
- My, my Michelle nie mamy sensu. Nie chcę tego dłużej ciągnąć. Nie mogę. Nie dam rady dalej okłamywać Emily.
- Co?! Nie chcesz tego ciągnąć?! Tego?! Najpierw próbujesz mnie w sobie rozkochać, a później wszystko co między nami jest nazywasz "tym"?! - zaczęła się po mnie drzeć, doskonale wiedząc, że w Hell'u nikt nas nie usłyszy. Chciałem jakoś zareagować, ale ona mi na to nie pozwoliła. - Ty, Emily, a gdzie w tym wszystkim jestem ja, co?!
- Przecież masz Duffa, on na... - i znowu nie dała mi dokończyć.
- Tak, mam Duffa! Ale Duff, to Duff, a ty, to ty! Nie rozumiesz, że nie byłeś dla mnie tylko romansem?! Byłeś moją bratnią duszą. Przy Tobie mogłam odpocząć od codzienności! Nie byłeś dla mnie tylko seks przyjacielem i myślałam, że ty też tak tego nie traktujesz!
- Nie.
- Co nie?
- Nie traktowałem tego inaczej Michelle. Byłaś dla mnie tylko przelotnym romansem i chcę to zakończyć. - skłamałem.
- Jak.. Jak ty możesz Hudson? Jesteś skurwielem! - w tym momencie Michelle wybuchła płaczem. Uderzyła mnie w twarz i pobiegła ze szlochem do Hell'a. Nie myślałem, co będzie dalej. Wiedziałem tylko jedno: czułem jednocześnie ulgę, ale i niepokój. 
_______________________________________________________

Hello Fuckers!
WRESZCIE przychodzę z nowym rozdziałem.
Na sam początek powiem, że rozdział z pewnych przyczyn pisany jedynie przez Michelle, także zapewne różni się nieco od pozostałych.
Jeżeli chodzi o samą treść. Szczerze, jestem z niej średnio zadowolona. Nie umiem powiedzieć dokładnie dlaczego. Po prostu zajrzałam ostatnio na pewien blog, przeczytałam dosłownie fragment opowiadania i... zwątpiłam w siebie. Nie wiem, może za wiele od siebie wymagam. ;)
Kolejną sprawą o której teraz wspomnę jest to, że przepraszam Was bardzo, za brak mojej aktywności na Waszych blogach. Związane jest to głownie z duża ilością nauki i brakiem dostępu do komputera w ciągu tygodnia, a kiedy już go dorwę... no cóż, sporo zaległości które trudno nadrobić, szczególnie biorąc pod uwagę, że nie za bardzo widzi mi się spędzać całego dnia przy komputerze. Jeżeli rodzinka na to pozwoli, postaram się w okresie świątecznym nadrobić przynajmniej część. ;_;
Na koniec dodam, że nie wiem kiedy powstanie następny rozdział. Nie ma okazji przysiąść z Emily razem do pracy. Mogę zaproponować jednak w zamian dodawanie co jakiś czas rozdziałów opowiadania, które pisałam jakieś 4 lata temu. Opowiadanie nie związane z Gunsami, urwane na chyba 5 rozdziale i przyznam szczerze, nie pamiętam jak planowałam jego zakończenie. Nie wiem, jak Wam podoba się ten pomysł. Decyzja należy do Was. Czekam na odpowiedzi.
Tymczasem ZACHĘCAM DO KOMENTOWANIA. KAŻDY KOMENTARZ TEORETYCZNIE PRZYSPIESZY CZAS NAPISANIA NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU. WSZYSTKIE, NAWET TE NAJBARDZIEJ KRÓTKIE NIEZIEMSKO NAS MOBILIZUJĄ.
Pozdrawiam!

~Michelle.